Indonezja 2013 - wprowadzenie.
Po udanych wakacjach 2011 pora ponownie zanurzyć się w
dalekowschodnią egzotykę. Braliśmy pod uwagę
Wietnam, Malezję, Sri Lankę, Indonezję, Ghanę, Senegal ( no i co z tego,
że Afryka ). A że lubimy jechać na 3 tygodnie więc primo: kraj musi być na tyle
duży żeby było co zwiedzać i o czym pisać; secundo: posiadać rajskie wyspy z
rafami koralowymi żeby odpocząć i złapać
opaleniznę.
I tak Malezja odpadła z uwagi na drogi przelot, Wietnam bo
nie ma raf koralowych, Sri Lanka bo to wyspa na 2 tygodnie zwiedzania, Afryka
dzika odpadła w przedbiegach - pozostała na placu boju Indonezja z tysiącami
miejsc do zwiedzania. I co tu wybrać?. Hania chciała zobaczyć warany z Komodo a żona orangutany więc pierwotny
plan przewidywał taką trasę: Jakarta - Yogyakarta - Bali - Flores ( Rinca ) - Bali -
Gili - Bali - Medan - Jakarta. Trochę za dużo jak na jeden raz - mało czasu na odpoczynek, no i ceny przelotów
spowodowały, że Magduśka obeszła się smakiem i plan podróży wyszedł
następująco: Jakarta - Yogyakarta
( Borobudur, Prambanan ) - Mt.
Bromo -
Kawah Ijen - Ubud - Denpasar - Labuan Bajo ( Rinca i smoki ) – Denpasar - Tirta Gangga - Gili Air - Denpasar -
Jakarta.
Logistyką zajęła się oczywiście
Magduśka, która znalazła tani przelot do Jakarty z Rzymu liniami SriLankan Airlines za 7033,86
zł na 3 osoby z międzylądowaniem w Colombo ( rezerwacja w dniu 25.11.2012 ).
W
międzyczasie zarezerwowała lot do Rzymu z Pragi czeskimi liniami
lotniczymi, który został odwołany, więc stanęło na tym, że polecimy do Rzymu z
Berlina Lufthansą i będziemy mieli ok. 7 godzin postoju, który chcieliśmy
przeznaczyć na małe zwiedzanie. Na przeloty wewnętrzne wybraliśmy linie AirAsia
Airlines
( Jakarta - Yogyakarta - rezerwacja w dniu 01.01.2013!!!! cena 667,58 zł/
3 osoby; Denpasar - Jakarta - rezerwacja w dniu 25.05.2013; cena 765 zł / 3
osoby ); Merpati Airlines - Denpasar -
Labuan Bajo - Denpasar - rezerwacja w dniu 10.03.2013 cena 1478, 85 zł / 3
osoby ).
Po zarezerwowaniu lotu w Merpati, następnego dnia w pracy o 8 rano odebrałem telefon w sprawie lotu, z którego zrozumiałem tylko Ljabjułan Badzio - oj
nie dobrze - pomyślałem -
przełożyli, odwołali?. Czy mamy jakiś problem z moim lotem? - wydukałem w końcu będąc w nie małym szoku - nie - otrzymałem odpowiedź - ufffff pewnie pan tylko potwierdza
rezerwację i jak się później okazało miałem rację. Oprócz rezerwacji na loty
zarezerwowaliśmy nocleg w Jakarcie w
hotelu Arsonia Tulip ( koszt 520 000 IDR / pokój ze śniadaniem ) oraz
telefonicznie przez skyp`a noclegi na Gili Air w Salabose Hotel
rozmawiając z właścicielem Billim. Mając
doświadczenie wcześniejszej rozmowy telefonicznej z panem z Merpati zaprosiłem
do domu moją sąsiadkę, która jest
anglistką, żeby poprowadziła konwersację. I miałem rację, bo nawet ona miała
poważne problemy ze zrozumieniem Billa. Później się okazało, że Billy też nic
nie rozumiał ale na wszystkie pytania grzecznie odpowiadał yes.
Ubiór na podróż: lekkie, wygodne buty do trekkingu na wulkany, długie spodnie
i bluza soft shellowa lub polar ( na Mt. Bromo,
Kawah Ijen rano jest zimno od 0 - 5 stopni ),
buty na rafę koralową, koszulki z krótkim rękawem ( nie za dużo -
korzystać z pralni!!! ), ABC snorkelingu
nie braliśmy z sobą można wszystko na miejscu wypożyczyć, środki na komary
wzięliśmy z Polski ale nie korzystaliśmy
- przez cały pobyt nawet pół komara nie uświadczyliśmy, ręczniki są
potrzebne.
Pogoda - miesiąc lipiec w Indonezji jest miesiącem pory suchej ale pogoda
cały czas grała z nami w kulki o czym później.
02 - 03.07.2013 - dzień pierwszy i drugi - rollercoaster czyli
niech żyje
Lufthansa; Jakarta
Z Berlina do Rzymu mamy startować o 7.00 więc postanowiliśmy
wyruszyć z Jaczowa o 0.00. W rzeczywistości, po kilkakrotnym przeglądzie
bagażu, pożegnaniu kota i wiernych sąsiadów
wystartowaliśmy o 1.00. Mijając barierę przyciągania w Nowej Soli odetchnąłem z ulgą i mogłem się koncentrować
tylko na prowadzeniu auta. Nawigację z adresem parkingu pod lotniskiem Tegel (
79 Euro / 3 tygodnie Airportparking-Berlin Tegel ) odpaliłem pod Berlinem i
okazało się, że kabel od zapalniczki jest uszkodzony a na nawigacji tylko jedna
kreska stanu naładowania baterii. No to gazu
- bo Krzysio z coraz bardziej słabnącym głosem odmówi współpracy i po omacku
trzeba będzie szukać parkingu. Na szczęście Krzysio dotrwał i na ostatnich
kroplach energii dojechaliśmy do celu - prooooooowadziłłł cię
Krzyyyyyyyyyysztof Hooooołłowczyc powiedziała navi i zgasła. Na parkingu przepakowaliśmy bagaże
do czekającego busa, zapłaciliśmy z góry za miejsce postoju auta i pojechaliśmy
na Tegel. Weszliśmy o godz. 5.00 na pogrążone w głębokim śnie lotnisko.
Podając nr rezerwacji wydrukowaliśmy bilety w biletomacie Lufthansy,
przeczytaliśmy, że odprawę mamy w okienku 78d, znaleźliśmy okienko i
podłączyliśmy się pod senną atmosferę lotniska.
Minęło 0,5 godziny, minęła godzina a okienko zamknięte. Była
już 6.30 kiedy moja zaniepokojona żona stwierdziła, że coś jest nie tak i
powinienem zasięgnąć informacji. Pokazałem wydrukowany bilet jednej z pań a ta
kazała udać się do okienka Lufthansy ( 78d dalej było zamknięte ).
I zaczęła
się jazda bez trzymanki - podałem bilet a pani stwierdziła - za późno - pasażerowie są już na pokładzie samolotu i
kapitan nikogo więcej nie wpuści. Nogi się pode mną ugięły, włosy stanęły
dębem, do twarzy przykleiła się mina ala Nicolas Cage. Miesiące przygotowań,
wtopiona kasa, wstyd, że przez taką głupotę wakacje szlag trafił. Ale jak to mój sąsiad - przyjaciel mówi Mucho Travel w tym niefarcie
zawsze spada na 4 łapy. Magduśka zrobiła minę kota ze Schreka i popiskując
please, please help uruchomiła łańcuch
zdarzeń, który doprowadził nas do innego okienka Lufthansy, gdzie przebukowano
nam bilety na lot o godz. 8.00 z przesiadką w Monachium ( w Rzymie bylibyśmy o
godz. 12 tej ). Myślicie, że to koniec?
- o nie - uwaga! wbijam gwoździa
- wsiedliśmy do samolotu, czekamy na start a tu nagle kapitan oznajmia nam, że
padł jeden z silników i czekamy na technika. Mało? Steward stwierdził, że prawdopodobnie nie zdążymy na
samolot z Monachium do Rzymu. Po tych słowach usiadłem totalnie przybity i nie odzywałem się do końca lotu.
Na szczęście każda zła passa kiedyś się kończy. Po przylocie
do Monachium Lufthansa znowu stanęła na wysokości zadania bo przebukowano nam
ponownie bilety ( wszystko za darmo !!!! ) na lot o godz. 11.30 do Rzymu.
Wsiedliśmy do samolotu i tym razem bez przeszkód wylądowaliśmy w Rzymie o godz.
13 - tej. Boże jak to dobrze, że mieliśmy zaplanowane to zwiedzanie Rzymu.
Odebraliśmy bagaże i dopiero siedząc na odprawie przed odlotem odetchnąłem z ulgą,
uśmiech zagościł na mojej twarzy, Nicolas Cage poszedł precz. Lot do Colombo
przebiegł bez żadnych problemów, wyspa nas powitała pochmurną pogodą oraz
pięknie ubranymi w kolorowe sari paniami. Cóż do Jakarty mamy jeszcze parę tysięcy kilometrów, więc
pogoda na pewno zdąży się zmienić. W Jakarcie wylądowaliśmy po południu. A
pogoda twardo swoje - dalej pochmurno - ale po
co nam ładna pogoda w Jakarcie skoro jutro i tak lecimy do Yogyakarty. Po
wykupieniu wizy na lotnisku ( 25 USD / osobę ) wymianie dolarów w kantorze -
inny przelicznik mają nominały 20, 50, 100 dolarowe ( te ostatnie mają najlepszy kurs ale uwaga
przyjmują 100-tki tylko z najnowszym wizerunkiem - duży Franklin ) i odbiorze
bagaży udaliśmy się przed lotnisko by poszukać transportu do hotelu.
Szybko znaleźliśmy pana, który za 250 000 IDR ( jak zwykle
frycowe trzeba zapłacić ) zawiózł nas z dużymi problemami do hotelu Arsonia
Tulip. Po opłaceniu hotelu, prysznicu i zamówieniu taksówki na jutro wyszliśmy na malutki rekonesans po okolicy.
A, że nic ciekawego nie znaleźliśmy ( generalnie wszyscy odradzają zwiedzanie Jakarty jako mało interesujące miejsce ) wróciliśmy do pokoju na zasłużony odpoczynek.
Jakarta nocą |
A, że nic ciekawego nie znaleźliśmy ( generalnie wszyscy odradzają zwiedzanie Jakarty jako mało interesujące miejsce ) wróciliśmy do pokoju na zasłużony odpoczynek.
04.07.2013 - dzień trzeci Yogyakarta
Rano po śniadaniu załadowaliśmy bagaże do czekającej już na
nas taksówki ( korporacja Blue Bird ) i pojechaliśmy na lotnisko. Okazało się,
że za taksówkę zapłacimy tylko 100 000 IDR. Opłata lotniskowa ( 40 000 IDR / osobę ) odprawa bagażowa i o godz. 10.15
lecimy do Yogyakarty AirAsią. Lot przebiegł bez problemów i o godz. 11.15 wylądowaliśmy.
Przywitała nas piękna słoneczna pogoda, szybko złapaliśmy taksówkę ( też Blue
Bird ) i za 60 000 IDR pojechaliśmy
do hotelu poleconego na blogu Tadzia Marcola Merapi Hotel. Pokój w hotelu
daleko odbiegał cenowo i jakościowo od naszych wyobrażeń więc zaczęliśmy szukać
w okolicy odpowiedniego lokum. Okazało się, że prawie wszystkie guest hausy i
hotele były pozajmowane i po 2 godzinach szukania w upale zdecydowaliśmy się na
Hotel Arimbi - najlepszy
( czytaj
najniższy bo płaciliśmy 200 000 IDR
/ noc ) cenowo ( spuśćmy zasłonę milczenia jeśli chodzi o komfort ). A co tam w
końcu to tylko 2 noce. Jakoś przeżyjemy.
Po zakwaterowaniu poszliśmy poszukać jakiejś restauracji i
po zjedzeniu obiadu trafiliśmy do biura turystycznego, gdzie za 300 000 IDR /
osobę załatwiliśmy objazdówkę po zabytkach Yogyakarty ( jak ktoś ma więcej
czasu to może to zorganizować nieco taniej wynajmując np. taksówkę w konkretne
miejsce ). Wieczorkiem poszliśmy do centrum gdzie dziewczyny zanurzyły się w
sklepikach pełnych batików a ja dzielnie pilnowałem naszego budżetu.
05.07.2013 - dzień czwarty Borobudur, Prambanan,
świątynia Candi Mendut
Ponoć najpiękniejsze zdjęcia świątyni hinduistycznej Borobudur wychodzą wcześnie
rano więc wstaliśmy o 5 tej rano i idąc
na miejsce spotkania moja żona natknęła się na szczura i histerycznie panikując
obudziła pół miasta i muezina z pobliskiego meczetu. Dobre pół godziny trwała moja udręka bo nie mogłem
ruszyć się nawet na pół kroku przyszpilony wbitymi w rękę szponami mojej żony.
W tym czasie podjechał bus i pojechaliśmy wraz z grupą innych turystów
podziwiać wschód słońca nad kompleksem zabytków. Pogoda była piękna - słonko
mocno świeciło, niebo niebieskie nic tylko robić piękne zdjęcia. Bilet wstępu
kosztował nas 175 000 IDR / osobę ale warto bo świątynia przedstawia się
imponująco na tle okolicznych potężnych stożków wulkanicznych. Strój jest
nieistotny bo i tak warunkiem wejścia jest wypożyczenie saronga czyli rodzaju spódnicy upiętej z
jednego płata tkaniny ( w cenie biletu ).
Borobudur o świcie |
Mimo wczesnej pory humory dopisują |
Świt nad Borobudur |
Na szczycie Borobudur można chwile odpocząć |
Rodzinka w sarongach |
Pod Borobudur można postać...... |
A także pomedytować. |
Wschód słońca z wulkanami w tle |
Liany figowca przed Candi Mendut |
Ostatnim etapem objazdu była wizyta w Prambanan ( cena
biletu 140 000 IDR / osobę ). Tam wynajęliśmy parkę przewodników, którzy za 20
000 IDR oprowadzili nas i opowiadali o poszczególnych budowlach.
Prambanan |
Nasi przewodnicy |
Kompleks Prambanan |
Po powrocie do hotelu poszliśmy do biura turystycznego załatwić trekking po wulkanach Javy. Koszt imprezy ( 2 noclegi, wyżywienie, przejazd promem na Bali, bez biletów wejścia na Mt Bromo i Kawah Ijen ) wyniósł 1 900 000 IDR / 3 osoby. Najważniejsza rzecz przy załatwianiu trekkingu: - aby zrobić foty o wschodzie słońca w punkcie widokowym Mt Bromo należy wykupić tzw. " Jeep tour " w przeciwnym wypadku pozostanie wam tylko wspinanie się po zboczu wulkanu. Po południu pojechaliśmy na pocztę ba - dzią ( rodzaj rowerowego tuk - tuka ) żeby wysłać kartki do rodziny, gdzie Hania w roztargnieniu zostawiła aparat fotograficzny, który potem pół obsługi szukało ku mojej i Magduśki uciesze bo to moja żona go schowała, żeby nauczyć Hanię poszanowania swojej własności. Chłopcy z obsługi chcieli już wzywać policję, więc aby nie dopuścić do wymknięcia się sytuacji z pod kontroli, zarządziłem odwrót. Wieczorem Hania z Magdą buszowały po sklepach a ja stałem i zastanawiałem się nad swoją asertywnością.
06.07.2013 - dzień piąty - przejazd pod Mt Bromo
Po śniadaniu o 7.00 poszliśmy na miejsce zbiórki. Najpierw ja robiąc duży
hałas, potem moja żona kurczowo mnie uczepiona z zamkniętymi oczami na końcu
Hania jako asekuracja też się darła śpiewając piosenkę, wypłaszając wszystkie
szczury i jednocześnie budząc wszystkich
muezzinów w całym mieście. W busie wielonarodowe towarzystwo - szczególnie
zapamiętamy Patryka i Emilkę ( Francuzi mieszkający w Monachium ), którzy od
paru miesięcy byli w podróży po Azji dalekowschodniej i Samotną Dziewczynę,
która robiła za pilota imprezy ( bo siedziała cały czas z przodu ) o której
napiszę później. Bus nie posiadał klimatyzacji, gorąco jak diabli ( mimo, że
pogoda była w kratkę - naprzemian padało i świeciło słońce ) więc naszą uwagę
przykuwał pan, który siedział miedzy kierowcą a Samotną Dziewczyną ubrany jak
na zimę stulecia. Długie spodnie, sweter, kurtka i czapka na głowie. Noooo na pewno
to jest zmiennik kierowcy stwierdziłem
autorytatywnie biorąc pod uwagę, że będziemy jechać do hotelu ok. 12 godzin.
Ale po cholerę mu była ta czapka? Wyjaśniło się to ok. 5 godzinach jazdy bo
okazało się, że pan był pasażerem na gapę, wysiadł i na odchodne zdjął czapkę
machając nam na pożegnanie. Aaaaaa to po to mu była czapeczka.
Jazda do punktu docelowego była niemiłosiernie nużąca ale
kierowca robił wszystko co mógł aby uatrakcyjnić podróż. A to koło nawaliło a
to wyprzedzał na 3-go jadąc na jednopasmowej drodze.
W ogóle to uważam, że Indonezyjczycy są najlepszymi kierowcami na świecie. Cała trasa między Yogyakartą a hotelem była jednym, wielkim korkiem. Można to porównać do fauny oceanu. Najpierw duże ryby i wieloryby - czyli tiry i autobusy, potem średnie ryby czyli busy i osobówki a na koniec plankton czyli skutery, na które nikt nie zwracał uwagi i niektóre jeździły po dziurawych poboczach. I przez całą podróż nie widzieliśmy ani jednego wypadku. Wyprzedzanie na trzeciego na tzw. żyletkę, jazda na czerwonym świetle, klakson jako podstawowy element samochodu, zero policji na drogach i brak jakichkolwiek oznak agresji u kierowców. Po prostu tak się jeździ na Indonezyjskich drogach. Indonezyjczycy w ogóle są zakochani w samochodach i pojazdach drogowych - miałem wrażenie, że oni w nich śpią. Śpią w osobówkach, busach, na skuterach jadąc przed siebie. Przejeżdżając przez miasta widziałem otwarte sklepy, gdzie nikogo nie było - ani sprzedawców ani klientów. To gdzie ci ludzie byli? - oczywiście na zatłoczonej, zakorkowanej drodze jechali do nikąd śpiąc. Na szczęście nasz kierowca nie spał, bo co jakiś czas zatrzymywał się w różnych restauracjach lub sklepach, gdzie sprzedawcy jeszcze nie pojechali spać i można było kupić coś do jedzenia i picia.
" Zakład wulkanizatorski " wyluzowany kierowca po lewej |
W ogóle to uważam, że Indonezyjczycy są najlepszymi kierowcami na świecie. Cała trasa między Yogyakartą a hotelem była jednym, wielkim korkiem. Można to porównać do fauny oceanu. Najpierw duże ryby i wieloryby - czyli tiry i autobusy, potem średnie ryby czyli busy i osobówki a na koniec plankton czyli skutery, na które nikt nie zwracał uwagi i niektóre jeździły po dziurawych poboczach. I przez całą podróż nie widzieliśmy ani jednego wypadku. Wyprzedzanie na trzeciego na tzw. żyletkę, jazda na czerwonym świetle, klakson jako podstawowy element samochodu, zero policji na drogach i brak jakichkolwiek oznak agresji u kierowców. Po prostu tak się jeździ na Indonezyjskich drogach. Indonezyjczycy w ogóle są zakochani w samochodach i pojazdach drogowych - miałem wrażenie, że oni w nich śpią. Śpią w osobówkach, busach, na skuterach jadąc przed siebie. Przejeżdżając przez miasta widziałem otwarte sklepy, gdzie nikogo nie było - ani sprzedawców ani klientów. To gdzie ci ludzie byli? - oczywiście na zatłoczonej, zakorkowanej drodze jechali do nikąd śpiąc. Na szczęście nasz kierowca nie spał, bo co jakiś czas zatrzymywał się w różnych restauracjach lub sklepach, gdzie sprzedawcy jeszcze nie pojechali spać i można było kupić coś do jedzenia i picia.
Podczas jednego z postojów wdałem się w małą konwersację z
Samotną Dziewczyną. Jakież było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że jest
Rosjanką i jedzie do Kuty do przyjaciół. Pomyślałem sobie - nie będę oryginalny i nazwę ją Nataszą. Na
następnym przystanku zapytałem się w końcu o jej imię - Natasza odparła. I tak
moje mało oryginalne myśli przekuły się w mało oryginalne imię i Samotna
Dziewczyna przeistoczyła się w Nataszę.
Patryk i Emilka ( spolszczona przez nas ) jak wspomniałem
podróżują po Azji od kilku miesięcy ( i w chwili obecnej dalej ja kontynuują
!!! ) czego owocem są przepiękne zdjęcia wykonane przez Patryka, które
zamieszcza na swoim blogu http://www.patrick-rottensteiner.com ( w trakcie przebudowy ). Ich celem była Kuta z plażami do surfingu a potem Lombok.
Do hotelu Bromo Permai dotarliśmy późnym wieczorem – 23.00 i
szybko położyliśmy się spać.
07.07.2013 - Mt Bromo i przejazd pod Kawah Ijen
Po raz n-ty budzimy się bardzo wczesnym rankiem a właściwie
nocą bo o 3.00 ( żebyście widzieli minę Hani ), jemy śniadanie, ze śpiewem na ustach idąc gęsiego
i odstraszając ogoniaste pakujemy się z bagażami do pick - upa. Jedziemy do
miejsca, gdzie czekają na nas jeepy, bierzemy podręczne plecaki i wyruszamy w
ok. godzinną podróż po wertepach do podnóża punktu widokowego na Mt Bromo. Jesteśmy oczywiście ubrani w długie spodnie, soft shele
bo w punkcie widokowym panuje temperatura ok. 0 stopni. Do punktu widokowego
wraz z całą bandą takich samych idiotów wspinamy się stromą kamienistą drogą na
szczyt, do którego docieramy zziajani i zdyszeni po ok. 0,5 godzinie marszu.
Słońce powoli i
leniwie budziło się ze snu ( takiemu to dobrze ) a my umilamy sobie czas
podskakując i machając rękami dla rozgrzewki. Taki spontaniczny wielonarodowy
aerobik. Chyba musiało być w tym coś Polskiego
bo podeszła do nas rodzina Polaków na wakacjach , którzy też przyjechali
pod Mt Bromo poskakać. I tak sobie wszyscy podskakiwaliśmy. W końcu słońce
wyszło z nad horyzontu, zabrało się na poważnie do roboty a ludziska do aparatów. Jedna uwaga dla tych, którzy chcą w tym
miejscu ustrzelić fajną fotkę. Nie podniecajcie się wschodzącym słońcem, nic
nie widać, fotki wychodzą słabe. Na fajne zdjęcie trzeba poczekać minimum do
godz. 7.30. Wtedy ono ładnie okala i oświeca wzgórza wulkanów i okolic. Tylko o
tej porze byłem tylko ja z rodzinką i grupka wszędobylskich Japończyków obładowanych sprzętem. A widok wulkanów naprawdę zapiera dech w piersiach.
Mt Bromo o świcie |
Z punktu widokowego zeszliśmy o godz. 8 - mej i jeepem pojechaliśmy do podnóża wulkanu, gdzie stały setki podobnych jeepów a na zbocze szły tysiące podobnych turystów. Mogliśmy podziwiać z bliska babkę tortową oraz krater Mt Bromo wypełniony wodą. A z wulkanu zeszliśmy ślizgając się po jego zboczu utytłani w pyle wulkanicznym.
Po zejściu poszukaliśmy naszego jeepa co nie było łatwe, wróciliśmy do busa, gdzie były załadowane nasze plecaki i udaliśmy się w 10 godzinną podróż do hotelu pod Kawah Ijen. Zmieniono nam kierowcę ( tak samo dobry jak tamten ), który nikogo tym razem nie wiózł na gapę, z przodu w charakterze pilota siedziała oczywiście Natasza z Czelabińska.
Do hotelu dotarliśmy ok. godz. 21.00, po zakwaterowaniu
organizator imprezy oznajmił nam, że są dwie możliwości zwiedzania Kawah Ijen.
Pierwsza to pobudka o 1.00 ( tak, tak ta 1.00 ) z możliwością zobaczenia
niebieskich ogni palącej się nocą siarki, druga to pobudka o godz. 5.00 już
bez tej atrakcji. Obie grupy mają się spotkać o godz. 9.00 w miejscu, gdzie będzie
czekał na nas bus z naszymi bagażami. Oczywiście zachęcony pokazanymi przez
organizatora zdjęciami zdecydowałem się na to pierwsze rozwiązanie - podobnie
jak wszyscy uczestnicy imprezy oprócz dwóch osób- zgadnijcie których. Łącznie
za wszystko ( bilety wstępu i aparaty ) zapłaciliśmy 240 000 IDR i
położyliśmy się spać.
08.07.2013 Kawah Ijen i przejazd na Bali
Obudziłem się nieprzytomny o 1.00 w nocy, cichutko ubrałem
się ( długie spodnie, soft shell - temperatura
przy wulkanie 5 stopni oraz koniecznie chusta na twarz ), zjadłem z całą grupą
śniadanie i wyruszyliśmy w drogę. Najpierw podwieziono nas busem a potem ok. 1
godzinna wspinaczka w kierunku wulkanu, gdzie mijaliśmy grupki górników idących
po urobek z pustymi koszami. Totalnie zmęczeni stanęliśmy o 2 -giej u szczytu wulkanu. Na dole krateru pojawiły
się już nasze upragnione niebieskie płomienie palącej się siarki ale czekało nas
jeszcze zejście na dno krateru po śliskiej, kamienistej drodze
( kto wchodził
na Śnieżkę ten wie ) w zupełnych ciemnościach rozświetlanych tylko podręcznymi
latarkami górników i turystów. Pół godziny zajęło nam dotarcie do dna krateru, gdzie
ujrzeliśmy nieziemski widok palącej się siarki i pracujących górników.
Dno
krateru Kawah Ijen wypełnione jest czystą, krystaliczną siarką, którą ręcznie
za pomocą łomów górnicy kruszą na mniejsze kawałki, następnie ładują urobek do
koszy i niosą do punktu skupu. Pracują w oparach szkodliwych gazów bez masek,
rękawic jakiegokolwiek sprzętu ochrony osobistej, wykazując się przy tym
niezrozumiałym dla mnie entuzjazmem. Trujące opary palącej się siarki co chwile
wiatr przywiewał w naszą stronę i pracujących górników powodując, że nie było
czym oddychać. A oni? im większa chmura gazów tym większy aplauz u nich
wzbudzała i wśród ogólnego kaszlenia dało się słyszeć ich śmiech i chichot
poparty komentarzem. Ja to sobie tak tłumaczyłem. Ale teraz to zawiało - nie?.
E tam zobacz na tych durniów, którzy tam stoją i jeszcze za to płacą. Rada dla
amatorów fotek - zdjęcia tylko ze statywu.
Po kilkudziesięciu minutach pobytu, z lękiem w sercu spostrzegłem, że nie ma mojej grupy. O matko ciemno jak w d...e u murzyna z moją orientacja przestrzenną (żona śmieje się, że wystarczy dwa razy obrócić mnie w ogrodzie i nie trafię do domu ) i bez latarki - jak odnajdę drogę na szczyt wulkanu i znajdę grupę. Załączyłem latarkę w komórce i zacząłem wspinaczkę w górę krateru, od czasu do czasu pomagali mi znajdować drogę górnicy, którzy z załadowanymi koszami uzbrojeni w latarki przyczepione do czoła szli w kierunku punktu skupu siarki. Kolano zaczęło mi coraz mocniej doskwierać, wiał wiatr a z chmur siąpił deszcz ze śniegiem. Zaczęło świtać kiedy doszedłem do szczytu wulkanu i zobaczyłem ku wielkiej uldze moją grupę, czekającą na wschód słońca i też zaniepokojoną moją nieobecnością. Była już 6 -ta kiedy po wykonaniu kilkudziesięciu zdjęć wschodzącego słońca spostrzegłem znowu, że moja grupa zniknęła. Spanikowany zacząłem schodzić w dół do punktu zbiórki w nadziei, że albo odnajdę grupę albo spotkam moje dziewczyny, które na pewno zaczęły marsz ku górze. Pogoda zaczęła się zdecydowanie poprawiać i zacząłem zastanawiać się, czy spotkawszy Magdę z Hanią nie zejść z nimi z do krateru aby porobić fotki w pełnym świetle. Niestety coraz bardziej bolące kolano uświadomiło mi, że to nie będzie dobre dla mnie rozwiązanie biorąc pod uwagę perspektywę dalszej naszej podróży po Indonezji.
W połowie drogi spotkałem moje dziewczyny i powiedziałem im, że warunki w kraterze są kiepskie - wieje wiatr, pada śnieg z deszczem, kamienista droga jest śliska i niebezpieczna. Ale Magduśka stwierdziła, że skoro zapłacone - to trzeba iść a ja zaczekam na nie w punkcie ważenia koszy z siarką, gdzie można też było kupić coś do jedzenia. Tak też zrobiłem i czekając na nie obserwowałem pracę górników gaworząc z panem, który wypisywał kwity z ciężarem zważonej siarki.
Okazuje się, że pełny ładunek koszy
waży od 75 - 83 kilogramów, dziennie górnicy mogą zrobić przy dobrej
pogodzie 2 pełne kursy ( krater –
pkt. ważenia – pkt. skupu razem około 5
km w jedną stronę ). Łączny zarobek
dzienny to ok. 100 000 IDR ( ok. 30 zł ), przekrój wiekowy 25-55 lat, przy
wydobyciu pracuje 300 górników. Na pozór cherlawi górnicy ( żebyście widzieli
ich muskulaturę po zdjęciu koszulek - nasze mięśnioloty z siłek mogli by się
nabawić dużych kompleksów ) noszą te kosze bez żadnego wysiłku - wyobraźcie sobie nieść w ciemności pod górę
po śliskiej, kamienistej drodze 80 kilogramowy ciężar. Mnie by było ciężko
wnieść pusty kosz a co dopiero z siarką. Uwaga dla fotografów - miejcie z sobą drobne
banknoty ( nominały 5-10.000 mile widziane ) a także jedną lub dwie
paczki papierosów.
Moje dziewuchy dotarły do mnie o godz. 8-mej i jak się
okazało miały świetne warunki do robienia zdjęć przy pełnym świetle. A oto ich efekt:
Ehhhh gdyby nie to kolano. Na koniec podjąłem próbę ( udaną przy asekuracji dwóch górników ) dźwignięcia kosza z pełnym ładunkiem i powiem tak - to było wszystko na co mnie było stać - nie zrobiłbym z tym ciężarem nawet 5 kroków.
O a teraz fajnie zawiało:))) |
Ehhhh gdyby nie to kolano. Na koniec podjąłem próbę ( udaną przy asekuracji dwóch górników ) dźwignięcia kosza z pełnym ładunkiem i powiem tak - to było wszystko na co mnie było stać - nie zrobiłbym z tym ciężarem nawet 5 kroków.
....I choćby nie wiem jak się wytężał....... |
O godz. 9 - tej dotarliśmy do busa, gdzie już z
niecierpliwością czekano na nas - i pojechaliśmy na wyspę Bali ( oczywiście kto
z przodu siedział - Natasza ). Na
jednym z miejsc postojowych razem z
Nataszą doszliśmy do wniosku, że dopłacimy 180 000 IDR, żeby dojechać aż do
Mengwi ( to my ) lub do Denpasaru ( Natasza ) bo nasza wycieczka obejmowała
tylko dojazd do przystani promowej z Javy do Bali. Po przybyciu do Banyuwangi mieliśmy
przesiadkę do normalnego autobusu. Chyba wiadomo kto siedział z przodu autobusu
tuż obok kierowcy.
Po zajęciu miejsc przez pasażerów do autobusu wszedł pan z
szafą pełną okularów, potem pan z wystawą pełną bransoletek, następnie pan z
przekąskami a na końcu pochodu chłopak z
malutką gitarą, którego nazwaliśmy Wesoły Romek co ma na przedmieściu domek.
Autobus ruszył po czym zatrzymał się po 100 metrach i ku naszemu zdziwieniu do
autobusu znowu wszedł pan z okularami, bransoletkami, przekąskami i na końcu
inny Wesoły Romek. Pewnie taka Balijska autobusowa tradycja - pomyślałem sobie. Po chwili autobus wtoczył
się na prom a my na pokład pasażerski. Bali przywitała nas piękną pogodą i co
nas urzekło piękną charakterystyczną architekturą domów ze strzelistymi
dachami. Jadąc do Mengwi zauważyliśmy, że kierowcy zwracają uwagę w miastach na
światła i wyspa jest czystsza od Javy. Do Mengwi dotarliśmy o godz. 4-tej i po
pożegnaniu się ze wszystkimi szybko złapaliśmy taksówkę do Ubud za 200 000
IDR.
Po godzinie jazdy dotarliśmy do Ubud, wysiedliśmy koło centrum
turystycznego i zaczęliśmy szukać noclegu. Wybraliśmy w guest hausie Ina Inn
pokój za 330 000 IDR / noc ze
śniadaniem, wentylatorem i dostępem do wi-fi.
Po zaniesieniu bagaży, prysznicu udaliśmy się na obiad i
rekonesans po okolicznych sklepikach. Wszyscy, którzy byli na Bali piszą, że to
magiczna wyspa. Magia tej wyspy zawiera się w jej zapachu i kulturze. Ta wyspa
pachnie - pachnie w każdym domu, hotelu, guest hausie. Woń kadzidełek z ołtarzyków bóstw każdego
domu w połączeniu z architekturą, bogactwem zieleni ( każdy guest hause, hostel, hotel jest gęsto porośnięty zielenią, ubikacje
wyłożone terakotą z otwartym dachem, wszędzie czysto i schludnie ) strojów
noszonych przez mieszkańców i wszechobecnej muzyki granej na garongach = czysta
magia. Od razu wiedzieliśmy, że nam się tu spodoba. Po prostu Azja
dalekowschodnia w pigułce. I z tym poczuciem i pełni wrażeń minionego dnia
położyliśmy się spać.
09.07.2013 Ubud -
Monkey Forest, kecak dance
Wreszcie pobudka o normalnej godzinie, normalnie zjedzone
śniadanie tylko.....pogoda nienormalna bo lało z małymi przerwami od samego
rana do wieczora. Jedząc śniadanie obserwowaliśmy jak pani w naszym guest hausie podchodzi do domowego ołtarzyka kładąc na
miseczki świeże kwiaty dla bóstw i zapalając kadzidełka.
Ołtarzyk naszego guest hausu |
Przed pójściem do Monkey Forest warto na bazarze przy centrum turystycznym kupić kiść bananów, bo przy świątyni nieźle kasują. Spędziliśmy tam około 3 godzin po czym poszliśmy na obiad. Idąc zauważyliśmy chłopców sprzedających bilety na występ kecak dance połączony z eposem Ramajany. A że mieliśmy to w planie to pomyślałem sobie- czemu nie. Bilet wstępu kosztował 75 000 IDR/ osobę występ zaczynał się o godz. 19 - tej. Chłopak w ramach promocji dołożył, że znajdzie nam dobre miejsce blisko sceny. Mając sporo czasu dziewczyny rzuciły się ku mojej rozpaczy w wir zakupów i o godz. 18.20 zameldowaliśmy się u bileciarza, który motorynką podwiózł nas do miejsca występu. Na miejscu okazało się, że występ już się zaczął.
W sumie
to wygląda tak: siedząca w kole grupa mężczyzn rozebranych do pasa z
wetkniętymi za uszami małymi kwiatkami intonuje pieśń, której szybkość i
natężenie dźwięku zależy od scen odgrywanych przez tancerki i tancerzy z eposu
Ramajany. Przy czym głośne CAK wyskrzeczane przez głównego zapiewajłę powoduje
wyrzucenie rąk wszystkich mężczyzn w kierunku środka okręgu i po chwili rozlega
się głośne cikicikicikic, które brzmi jakby stado gęsi lub małp tłukło sie w
zagrodzie. Tworzy to niesamowite wrażenie i świadczy o odmienności kultury
Balijczyków. Spektakl zakończył taniec przebranego za smoka?, konia? tancerza z
grupy, który tańczył po rozżarzonych węgłach skorup orzecha kokosowego. Jednym
słowem super !!!!. Po występie wróciliśmy na piechotkę do hotelu, gdzie
zamówiliśmy na jutrzejszy dzień transport za 340 000 IDR na wycieczkę objazdową
Ubud - tarasy ryżowe Tegalalang - plantacja kawy - Kintamani - świątynie i położyliśmy się znowu grzecznie spać.
10.07.2013 - Ubud - Kintamani
Budzik w komórce Hani ( Hej miski czas wstać !!!! - z
Muminków ) zaczął ryczeć o godz. 8.00
( teraz wiecie dlaczego tak mile Hania
wspomina Bali ), okazało się, że kierowca już na nas czeka, szybkie śniadanie i
w drogę. Po 40 minutach jazdy zatrzymaliśmy się przy tarasach ryżowych wsi
Tegalalang, zapłaciliśmy za wejście 5 000 IDR / osobę i zaczęliśmy schodzić na
niżej położone pola aby oglądać pracujących tam rolników. Wszystko grało -
cudowna pogoda, najcudowniejsze miejsce na świecie dla amatorów fotografii,
pełna egzotyka. Mógłbym tam chodzić całymi dniami i tygodniami i podejrzewam,
że nigdy by mi się to nie znudziło. Widoki zapierające dech w piersiach, kunszt
sztuki rolniczej, inżynierskiej
( przecież przez tarasy ciągle przelewa się woda z jednego poziomu na drugi ale jej struga jest tak uregulowana, aby na każdym poletku utrzymywać stały poziom wody ), rolnicy tam pracujący - to jest raj dla każdego - być na Bali i tego nie zobaczyć to tak jakby być w Paryżu i odpuścić sobie Wieżę Eiffla.
Tak nam szybko zleciał czas, że w pośpiechu wróciliśmy do auta. I wtedy dopiero okazało się, że między Javą a Bali jest godzinne przesunięcie czasowe. Aaaaaa to dlatego spóźniliśmy się na kecak dance a kierowca rano już na nas czekał.
( przecież przez tarasy ciągle przelewa się woda z jednego poziomu na drugi ale jej struga jest tak uregulowana, aby na każdym poletku utrzymywać stały poziom wody ), rolnicy tam pracujący - to jest raj dla każdego - być na Bali i tego nie zobaczyć to tak jakby być w Paryżu i odpuścić sobie Wieżę Eiffla.
Tak nam szybko zleciał czas, że w pośpiechu wróciliśmy do auta. I wtedy dopiero okazało się, że między Javą a Bali jest godzinne przesunięcie czasowe. Aaaaaa to dlatego spóźniliśmy się na kecak dance a kierowca rano już na nas czekał.
Następnym etapem naszej podróży była plantacja kawy. Z
premedytacją wybraliśmy to miejsce, żeby skosztować słynnej kawy Luwak. Niestety
okazało się, że kawa jest zbierana od luwaków żyjących w niewoli a nie dziko i
jest ponoć gorszej jakości. Ale i tak skosztowaliśmy płacąc 50 000 IDR za filiżankę
( nie smakowała nam ), jednocześnie próbując smaków innych kaw i herbat. Idąc do restauracji nasz kierowca okazał się botanikiem - amatorem, bo przy okazji pokazywał nam różne egzotyczne rośliny rosnące w ogrodzie. Po degustacji kawy przyszedł czas na małe zakupy w sklepie, gdzie można było się zaopatrzyć w kawę i herbatę o różnych smakach. Oj biada mi biada, biedny mój portfel.
( nie smakowała nam ), jednocześnie próbując smaków innych kaw i herbat. Idąc do restauracji nasz kierowca okazał się botanikiem - amatorem, bo przy okazji pokazywał nam różne egzotyczne rośliny rosnące w ogrodzie. Po degustacji kawy przyszedł czas na małe zakupy w sklepie, gdzie można było się zaopatrzyć w kawę i herbatę o różnych smakach. Oj biada mi biada, biedny mój portfel.
Po plantacji przyszła pora na Kintamani czyli wioskę położoną przy najwyższym wulkanie Bali - Gunung Agung. Oczywiście nie wchodziliśmy na jego szczyt, tylko zatrzymaliśmy w miejscu ( trzeba płacić 2 000 IDR / osobę ) gdzie można porobić zdjęcia urzekającego widoku z wulkanem w tle i jego okolic.
Ostatnimi etapami wycieczki były świątynie. Wybraliśmy Pura Besakih ( wstęp 10 000 IDR / osobę + 20 000 IDR za wypożyczenie sarongu ), Pura Tirta Empul ( wstęp 15 000 IDR dorosły, 7 500 IDR dziecko ) oraz Goa Gayah ( wstęp 6 000 IDR / osobę ).
Pura Besakih zwana matką świątyń jest najświętszym miejscem
Balijczyków usytuowanym u podnóża wulkanu Gunung Agung. My mieliśmy to
szczęście, że w czasie naszej wizyty trwała ceremonia zaślubin i mogliśmy
podziwiać ubiór Pani Pana Młodego oraz ich rodzin.
Z kolei Pura Tirta Empul jest świątynią wody, gdzie Balijczyccy przyjeżdżają bliska i daleka, by oczyścić się w sadzawkach po uprzednim złożeniu skromnej ofiary bóstwu źródła.
Ostatnią świątynią jest Goa Gayah zwaną także Świątynią Słoni wykuta w skale ze świętym źródłem wody. I jakież było nasze zdziwienie, kiedy wewnątrz kompleksu świątynnego zobaczyliśmy znajomą parkę z Portugalii ( jechali z nami na Bali przez wulkany Javy ), którzy pierwotnie mieli jak wszyscy zatrzymać się w Kucie ale doszli do wniosku, że Ubud dla nich będzie lepszym rozwiązaniem - i nie zawiedli się.
Do hotelu wróciliśmy pod wieczór wcześniej umawiając się z kierowcą, że jutro podwiezie nas na lotnisko do Denpasar ( uzgodniliśmy cenę za kurs 250 000 IDR )
11.07.2013 - Kuta - Merpati show
Samolot z Denpasaru do Labuan Bajo na Flores mieliśmy o
godz. 13.00, więc 3 godziny wcześniej
wstaliśmy, zjedliśmy śniadanie, spakowaliśmy manatki i pojechaliśmy taksówką na
lotnisko. Wcześniej wyczytałem na forach, że Merpati Air to najgorsza linia na
świecie, samoloty są wiecznie spóźnione, a loty często odwołane. Ale
wierzyliśmy w markę Mucho Travel i że tym razem znów nam dopisze szczęście - zresztą nie mieliśmy innego wyjścia, ponieważ
na tej trasie kursują tylko dwie linie lotnicze. Jednak podchodząc do bramki, gdzie miała być
odprawa bagażowa wiedzieliśmy już, że coś jest nie tak. Tłum ludzi, a bagaży nikt
nie odprawia. Okazało się, że lot z przyczyn technicznych został odwołany. Siedząc
i czekając na jakieś informacje moja żona nagle usłyszała swojskie: kurwa ale oni
tak nie mogą robić. Okazało się, że na lot nie załapała się 3 osobowa rodzinka
z Polski ( mama Basia i dwójka synów Michał - sponsor imprezy i jego młodszy
mocno zblazowany brat ).
Wspólnie podeszliśmy do okienka Merpati żądając od
nich podjęcia jakichś działań - np. załatwienia hotelu na noc. Jakież było
nasze zdziwienie ( bo już się zastanawialiśmy jak przespać noc na lotnisku ) kiedy pół godziny później podeszła
do nas pani z Merpati i zaprowadziła nas do busa, który zawiózł nas do naprawdę
dobrego hotelu w samym centrum Kuty. Dwa oddzielne duże pokoje dla nas z
klimatyzacją, śniadaniem - no to rozumiem. Wrzuciliśmy manatki do pokoju i
wyszliśmy na miasto coś zjeść. Koszt obiadu 3 osobowej rodziny w Indonezji ( ja
zazwyczaj zamawiałem nasi goreng czyli ryż w różnych konfiguracjach a
dziewczyny tahu santan czyli zupę z warzywami + napoje i sałatki owocowe ) - do
150 000 IDR na 3 osoby. Po obiedzie poszwendaliśmy się trochę po plaży i
okolicznych sklepach i wróciliśmy do hotelu bo kazano nam wstać o 3 nad ranem.
12.07.2013 - Labuan Bajo - Rinca
O 3-ciej rozdarły się w pokoju dziewczyn Muminki i zeszliśmy
z bagażami na dół zjeść śniadanie. Zapakowaliśmy się z Michałami do busa i
pojechaliśmy na lotnisko dręczeni obawami: polecimy czy Merpati znowu wytnie
nam jakiś numer i spędzimy następną noc w Kucie. Na szczęście bagaże od ręki
nam odprawiono, zapłaciliśmy opłatę lotniskową ( 40 000 IDR / osobę ) i o 6.30
wylecieliśmy do Labuan Bajo. Lot odbył się bez problemów aczkolwiek mieliśmy
pewne obawy bo dawno nie lataliśmy turbośmigłowcem.
Na miejscu przywitała nas przepiękna pogoda, zaraz po wyjściu z samolotu ( do terminalu mieliśmy 10 kroków ) dopadła nas chmara taksówkarzy i pośredników. Pierwotnie w planie mieliśmy zwiedzanie tylko wyspy Rinca bo Komodo jest trochę za daleko od Flores ale Michał opowiadając nam o swojej zaplanowanej i zarezerwowanej jeszcze w Polsce podróży na wyspy, posunął fajną myśl, czy aby nie spróbować upiec dwóch pieczeni na raz i zaliczyć Rincę razem z Komodo. Zobaczymy, zobaczymy. Na razie trzeba znaleźć jakiś nocleg a wcześniej dostać się do miasta.
Na miejscu przywitała nas przepiękna pogoda, zaraz po wyjściu z samolotu ( do terminalu mieliśmy 10 kroków ) dopadła nas chmara taksówkarzy i pośredników. Pierwotnie w planie mieliśmy zwiedzanie tylko wyspy Rinca bo Komodo jest trochę za daleko od Flores ale Michał opowiadając nam o swojej zaplanowanej i zarezerwowanej jeszcze w Polsce podróży na wyspy, posunął fajną myśl, czy aby nie spróbować upiec dwóch pieczeni na raz i zaliczyć Rincę razem z Komodo. Zobaczymy, zobaczymy. Na razie trzeba znaleźć jakiś nocleg a wcześniej dostać się do miasta.
Wybraliśmy pierwszego
lepszego taksówkarza , który zgodził się
zawieźć nas za 50 000 IDR. Idąc
do taksówki zapytał się o nasze plany i zaproponował, że zorganizuje nam
wycieczkę na Rincę i Komodo za 1 150 000 IDR od osoby. Zaraz, zaraz - powoli,
powoli na 3 000 000 IDR za 3 osoby to ja szykowałem się tylko na samą Rincę -
podejrzanie niska cena. I się zaczęło. Jadąc do miasta zaproponował wpłacenie
przeze mnie zaliczki 1 500 000 IDR na poczet niezbędnych do wyprawy zakupów.
Oczywiście nie zgodziłem się i
stwierdziłem, że dam mu kasę tylko wtedy, kiedy już będę na łodzi, bo zwyczajnie mu nie ufam. On na to jak mogę mu
nie ufać skoro on jest chrześcijaninem i zaczął mi opowiadać o księdzu
Stanisławie, który za życia stał się legendą Flores lecz niestety zmarł 3
miesiące temu. Katolik, nie katolik nie ufam tobie i tyle. No to taksówkarz
zawiózł mnie do restauracji i poprosił nas żeby chwilę poczekać. Korzystając z
okazji szybko razem z Hanią ( ona już bardzo dobrze mówi po angielsku )
poszedłem zasięgnąć języka w pobliskich biurach turystycznych, które organizowały
podobne imprezy i zapytać się ile one
kosztują. 2 500 000 IDR / osobę usłyszałem w jednym, nie organizujemy takich
imprez usłyszałem w drugim ale cena wg pani prowadzącej biuro jest podejrzanie
niska.
Wracając z Hanią do Magdy pomyślałem sobie - e tam pewnie facet sobie
odpuścił i nie ma go w restauracji. Jakież było nasze zdziwienie gdy zobaczyłem
jak czeka na nas w dalszym ciągu z tą samą propozycją tylko uzupełnioną o
kluczyki samochodu które on mi dawał w zastaw. I padło do mojej Magduśki sakramentalne
- co na to Twoja kobieca intuicja? (
zawsze zadaję to pytanie, kiedy nie wiem jak wybrnąć z różnych sytuacji a
chciałbym po porostu podzielić się odpowiedzialnością - bo znacie to słynne - a
nie mówiłam? ). Zaproponuj mu, że pojedziesz z nim na zakupy i będziesz za nie płacił - skwapliwie odparła
moja żona co też zrobiłem. Facet przez chwilkę się zastanawiał po czym wyszedł
prosząc o jeszcze chwilkę cierpliwości i pozostanie w restauracji. Po chwili
wrócił wraz z innym człowiekiem przedstawiając go jako kapitana i właściciela
łodzi. Patrząc na jego twarz już od razu wiedziałem, że z jego strony nie może
nam stać się żadna krzywda i nie zostaniemy oszukani.
Zresztą zerknął na chwilę
na napisaną umowę ( tak umowę !!!! ), gdzie było wszystko opisane i skorygował
trasę skreślając jedno miejsce bo mogło nam zwyczajnie nie starczyć na nie
czasu.
Nasz kapitan |
Więc stanęło na tym, że pieniądze w całości przekażę taksówkarzowi będąc
już na łodzi. Wycieczka będzie dwudniowa z noclegiem na łodzi. Dziś mamy
dopłynąć do Rinca i zwiedzić wyspę, na noc przybijamy do Komodo, jutro rano Komodo,
a potem Red Beach, Manta Point i na koniec Angel Island. W cenie zawarte jest wyżywienie, bilety wstępu
do parku narodowego Rinca i Komodo, ABC
snorkelingu dla 3 osób. Po mojej stronie opłata za przewodnika na obu wyspach
oraz opłata za korzystanie z aparatu fotograficznego
( 280 000 za wszystko ). Ok - no to ruszamy. Pojechaliśmy na łódź, zapłaciłem pieniądze i po pół godzinie zaczęli przybywać chłopcy z załogi z zapasami prowiantu. Kurcze Mucho Travel dalej działa!!!!. Wyruszyliśmy z portu w kierunku wyspy Rinca mijając przepiękne wysepki otoczone rafami koralowymi.
Po dwóch godzinach rejsu z tyłu łajby zaczęły do nas dolatywać zapachy obiadu i chwilę później pojawił się jeden z chłopców ekipy przynosząc talerze jedzenia. Ale co to było za jedzenie - ludzie!!!! - palce lizać, pyszne jak diabli - makarony, sałatki warzywno - mięsne, duszone bakłażany a na deser sałatki owocowe z arbuza i ananasa. Takich pychot i w takiej ilości w Indonezji jeszcze nie uświadczyłem - najedliśmy się do syta a ja korzystając z okazji zerknąłem, gdzie samorodny talent kucharstwa robił takie pyszne rzeczy. Okazało się, że miał do dyspozycję klitkę 0,5 x 1 m z malusieńką kuchenką i jednym wokiem. Oj Gesslerowa mogłaby się od niego wiele nauczyć.
( 280 000 za wszystko ). Ok - no to ruszamy. Pojechaliśmy na łódź, zapłaciłem pieniądze i po pół godzinie zaczęli przybywać chłopcy z załogi z zapasami prowiantu. Kurcze Mucho Travel dalej działa!!!!. Wyruszyliśmy z portu w kierunku wyspy Rinca mijając przepiękne wysepki otoczone rafami koralowymi.
Po dwóch godzinach rejsu z tyłu łajby zaczęły do nas dolatywać zapachy obiadu i chwilę później pojawił się jeden z chłopców ekipy przynosząc talerze jedzenia. Ale co to było za jedzenie - ludzie!!!! - palce lizać, pyszne jak diabli - makarony, sałatki warzywno - mięsne, duszone bakłażany a na deser sałatki owocowe z arbuza i ananasa. Takich pychot i w takiej ilości w Indonezji jeszcze nie uświadczyłem - najedliśmy się do syta a ja korzystając z okazji zerknąłem, gdzie samorodny talent kucharstwa robił takie pyszne rzeczy. Okazało się, że miał do dyspozycję klitkę 0,5 x 1 m z malusieńką kuchenką i jednym wokiem. Oj Gesslerowa mogłaby się od niego wiele nauczyć.
Kuchnia naszego mistrza |
Zaraz potem dobiliśmy do brzegu Rinca, gdzie spotkaliśmy rodzinę Michała
i udaliśmy się do biura parku. Dostaliśmy do dyspozycji przewodnika a Magduśka została namaszczona jako " assistent
ranger " z kijkiem, który miał nas chronić w razie ataku warana. Idąc po
ścieżce turystycznej przewodnik pokazywał i opowiadał nam o faunie i florze
wyspy. Okazało się, że na wyspie żyje ok. 2000 waranów, bawoły, dzikie jelenie
i dzikie psy, które stanowią nie lada problem dla ochrony gadów, gdyż wyjadają
jajka. Ciekawostką jest również to, że warany Rinca różnią się genetycznie od
tych z Komodo ( są od nich mniejsze ). Oczywiście należy zachować ostrożność i
nie podchodzić do smoków na odległość mniejszą niż 6 metrów. Na drodze można je
spotkać wszędzie, lecz najlepszy okres podpatrywania to wczesny ranek - okres
ich największej aktywności. My mieliśmy to szczęście, że trafiliśmy na jednego,
który przez 20 metrów biegł przed nami po ścieżce dając się fotografować.
Oczywiście patyczek naszej " assistent ranger " był w pełnej gotowości bojowej.
Po powrocie na łódź popłynęliśmy na nocleg w kierunku brzegów Komodo, mijając mnóstwo samotnych wysepek skąpanych w świetle zachodzącego słońca. Do Komodo dopłynęliśmy pod wieczór, zakotwiczyliśmy na zatoce podobnie jak wiele innych łodzi z turystami.
Kiedy zapaliły światła pozycyjne morze było udekorowane malutkimi koralikami tworząc magiczny nastrój. Potęgował go widok tysięcy nietoperzy wylatujących z wyspy w blasku księżyca na polowanie. Nasza załoga łącznie z kapitanem nic a nic nie mówiła po angielsku. No to moja żona wpadła na genialny pomysł, że będzie posługiwać się pismem obrazkowym. A że ładnie rysuje, więc w oka mgnieniu znalazła wspólny język z kapitanem i załogą. Marzeniem Magdy oczywiście oprócz orangutanów było zobaczenie dzikich delfinów ( najlepiej skaczących po wodzie na ogonkach jak w oceanarium na pokazach ). Taksówkarz przy negocjacjach wspomniał coś o nich, że jest jakaś szansa ich zobaczenia ale gwarancji nie daje. Ale mojej żonie tak to utkwiło w głowie, że za nic nie chciała odpuścić. I zaczęła się gorąca dyskusja z kapitanem który chciał pokazać mantę wielką a żona lumba - lumba. Manta !!! nie lumba - lumba please. Lumba - lumba no - manta yes. Do dyskusji włączyła się zaraz Hania, która trzymała oczywiście stronę musi. Manta !!! no lumba - lumba please, please - trwało to co najmniej 5 minut. W końcu kapitan wziął telefon zadzwonił do taksówkarza, który dostał przysłowiową zjebkę za to, że naobiecywał głupot ( tak to sobie przynajmniej tłumaczyliśmy potem ). Po rozmowie przekazał telefon do Hani i taksówkarz stwierdził, że jest duża szansa zobaczenia delfinów ale na 100% tego nie gwarantuje . Ale od czego jest Mucho Travel i ich fart. I z tą myślą położyliśmy się spać do naszych kajut.
13.07.2013 Komodo - Labuan Bajo
Rano o 7 mej kapitan nas obudził, łódź przybiła do brzegu
Komodo i wraz z przewodnikiem poszliśmy szukać waranów.
Po drodze dowiedzieliśmy się, że ataków na ludzi ( jedna wioska na wyspie ) jest sporadyczna ilość, zresztą jest na to surowica, raczej to ludzie dla skóry kiedyś kłusowali ale rząd Indonezji ostro postawił jeden krótki, twardy warunek. Albo skończy się kłusownictwo albo wysiedlimy całą wioskę. I co? i nastał święty spokój. Warany mogą żyć niepokojone a ludzie zarabiają na turystyce. I tak powinno być. 3 godziny włóczęgi po szlakach Komodo szybko zleciało. Smoki z Komodo faktycznie są większe i masywniejsze a najważniejsze jest to, że spotkaliśmy je w buszu wygrzewające się na drodze i w ogóle nie zwracające na nas uwagi.
Po drodze dowiedzieliśmy się, że ataków na ludzi ( jedna wioska na wyspie ) jest sporadyczna ilość, zresztą jest na to surowica, raczej to ludzie dla skóry kiedyś kłusowali ale rząd Indonezji ostro postawił jeden krótki, twardy warunek. Albo skończy się kłusownictwo albo wysiedlimy całą wioskę. I co? i nastał święty spokój. Warany mogą żyć niepokojone a ludzie zarabiają na turystyce. I tak powinno być. 3 godziny włóczęgi po szlakach Komodo szybko zleciało. Smoki z Komodo faktycznie są większe i masywniejsze a najważniejsze jest to, że spotkaliśmy je w buszu wygrzewające się na drodze i w ogóle nie zwracające na nas uwagi.
Po powrocie ruszyliśmy w kierunku Red Beach aby popływać z maską i rurką na rafie koralowej.
Pływaliśmy dwójkami na zmianę, bo ktoś musiał zostać by w razie potrzeby wołać o pomoc u załogantów. I kiedy moje dziewuchy pływały razem zaraz za sąsiednią łodzią zamajaczyła mi płetwa grzbietowa delfina. Maaaaaaaagda, Haaaania!!!! rozdarłem paszczę - delfin, delfin - Muuuuuuuuuuuuuuuuuuusia!!! ryknęła Hania - delfin za łodzią. Moja rodzona żona chyżo niczym nasz ziomal Radek Kawęcki zaczęła płynąć w jego kierunku ale delfin zanurkował i zniknął. Cześć i dzięki za ryby - a moja żona? - fajnie płynęło się z prądem ale wracać do łodzi już nie miała sił, więc krzyknęła do Basi by rzuciła jej linę na pomoc a ja poprosiłem mojego kapitana aby ruszył na ekspedycję ratunkową. Kapitan polecił jednemu z chłopaków aby wskoczył do wody z kołem ratunkowym przypłynął do Magdy i tak dwoje złączonych przyholowaliśmy do naszej łodzi. No to moja żona zażyczyła sobie kamizelkę ratunkową. Teraz będę pływała jak boni łang
( tak ludzie z wyspy Flores nazywają rekina ) po czym z okrzykiem boni łang wskoczyła na bombę do wody wzbudzając ogólną wesołość załogi.
Boni łaaaaaaaaaaaaang !!!!!! |
Po godzinie nurkowania kapitan obrał kurs na Manta Point w
nadziei, że zobaczymy diabły morskie w akcji. A, że delikatnie kołysało więc
usnęło mi się troszeczkę. Nagle ze snu wyrwał mnie wrzask żony. Lumba - lumba;
lumba lumba!!! Muchowski, Hania chodźcie - i rzeczywiście przed łodzią przez
parę minut płynęło korzystając z darmowej podwózki 6 osobowe stadko delfinów.
Uradowana żona stwierdziła - no to teraz mogę wracać z czystym sumieniem do
kraju. Słowem Mucho Travel do kwadratu. W Manta Point niestety ku mojej
rozpaczy nie zobaczyliśmy diabła morskiego mimo usilnych starań załogi,
wypatrującej choć cienia tej wielkiej płaszczki. Ostatnim etapem wycieczki była
Angel Island - wyspa z piękną plażą, bielusieńkim
piaskiem i kolorowymi rafami koralowymi.
Oprócz kucharzenia są inne prace na łodzi |
Do portu w Labuan Bajo dotarliśmy
przed zachodem słońca i po pożegnaniu z kapitanem i jego załogą zaczęliśmy
szukać noclegu ( jeśli ktoś kiedyś będzie planował taką podróż - wydrukujcie to
zdjęcie z kapitanem i pokażcie w porcie – na pewno nie będziecie żałować ).
Znalezienie noclegu okazało się bardzo łatwe - znaleźliśmy pokój w Orange Guest House naprzeciwko kościoła chrześcijańskiego. Czysty, wygodny pokoik w cenie 300 000 IDR / nocleg ze śniadaniem. A znaleźliśmy go w samą porę bo chwilę później nastąpiło.... oberwanie chmury. Taka jest pogoda w Indonezji.
Znalezienie noclegu okazało się bardzo łatwe - znaleźliśmy pokój w Orange Guest House naprzeciwko kościoła chrześcijańskiego. Czysty, wygodny pokoik w cenie 300 000 IDR / nocleg ze śniadaniem. A znaleźliśmy go w samą porę bo chwilę później nastąpiło.... oberwanie chmury. Taka jest pogoda w Indonezji.
14.07.2013 Labuan Bajo – Tirta Gangga
" Hej misie czas wstać, jak można tak spać ..."
wyryczała Hani komórka i po śniadaniu wsiedliśmy do taksówki i za 50 000 IDR
pojechaliśmy na lotnisko. Na szczęście tym razem Merpati stanęło na wysokości
zadania i po opłacie lotniskowej ( 10 000 IDR / osobę ), wypisaniu ręcznie biletu
( tak wypisaniu !!!!! ) wsiedliśmy do naszego kukuruźnika i polecieliśmy do
Denpasar. Zaraz po odebraniu bagażu udało nam się załatwić taksówkę za 350 000
IDR do Tirta Gangga. Jednakże zażyczyłem sobie, żeby w tej cenie zawierał się
postój przy polach ryżowych w okolicach wsi Sidemen. Kierowca
zgodził sie na to bez problemu, więc pomyślałem sobie - cholera chyba
ostro przepłacamy. Ale mówi się trudno -
cena ustalona – jedziemy, podziwiając mijane wioski i miasta.
Wiecie co jest
jeszcze zachwycającego w Bali - zamiłowanie do puszczania pięknych, kolorowych
w kształcie motyli latawców - pełno ich widzieliśmy na jakby nie było
zachmurzonym balijskim niebie. Całe szczęście, że nie padało bo dzięki temu
podczas postoju w Sidemen obserwowaliśmy
np. młóckę ryżu na polu.
Parę kilometrów dalej nasz kierowca, chciał sobie skrócić drogę, ale niestety dla niego wybrał z taką ilością dziur, że na pewno jego auto a zwłaszcza zawieszenie mocno ucierpiało. Ja miałem tą satysfakcję, że chyba aż tak bardzo nie przepłaciliśmy. Pokój w guest hausie Dhanin Taman Inn poleconym na blogu Łukasza " Kędy " Kędzierskiego mieliśmy z widokiem na pałac wodny, który od godz. 17-tej można było zwiedzać za darmo. Cena za nocleg 300 000 IDR oczywiście ze śniadaniem.
Parę kilometrów dalej nasz kierowca, chciał sobie skrócić drogę, ale niestety dla niego wybrał z taką ilością dziur, że na pewno jego auto a zwłaszcza zawieszenie mocno ucierpiało. Ja miałem tą satysfakcję, że chyba aż tak bardzo nie przepłaciliśmy. Pokój w guest hausie Dhanin Taman Inn poleconym na blogu Łukasza " Kędy " Kędzierskiego mieliśmy z widokiem na pałac wodny, który od godz. 17-tej można było zwiedzać za darmo. Cena za nocleg 300 000 IDR oczywiście ze śniadaniem.
Przed zmierzchem rzuciliśmy okien na pobliskie tarasy ryżowe, na które chciałem rano wybrać się na wycieczkę oraz zwiedziliśmy pałac wodny, gdzie dziewczyny karmiły pływające kolorowe karpie koi. A potem obiadek, gdzie poznaliśmy fajnego pana, który dużo nam opowiadał o historii, kulturze, zwyczajach i tradycji Balijczyków ( między innymi o ceremonii pochówku, kremacji, zamążpójścia ). Zaraz potem dziewczyny poszły do pokoju a ja skorzystałem z okazji i zacząłem buszować w internecie. Długo to nie trwało bo za chwilę przybiegła Hania i z obłędem w oczach stwierdziła, że Musia nie wejdzie do pokoju bo coś w nim chrobocze. Cóż poszedłem do pokoju, sprawdziłem każdą dziurę, każdą szczelinę i każdy mysi kąt i nic po prostu nic tam nie było. Uspokojona żona w końcu weszła do pokoju i położyliśmy się spać. Na krótko, bo po chwili obudziło mnie głośne łomotanie w ścianę, po czym głos " ge-ko, ge-ko, ge-ko " co raz cichszy. Co za cholerstwo - znowu przeszukanie i znowu nic, czyżby jakaś żaba?, wyszedłem na zewnątrz z latarką i dalej nic. I tak prawie przez całą noc - na szczęście moja żona uspokojona moimi przeszukiwaniami przestała zwracać uwagę na te odgłosy i zasnęła.
15.07.2013 Tirta Gangga
Tym razem żadne Muminki nas nie budziły więc po nocnych
przygodach sam wstałem i poszedłem na pobliskie pola ryżowe. Niebo było
zachmurzone ( cóż w końcu to Bali ) ale słoneczko co chwilę wychylało sie zza
chmur, dając nadzieję na trwałą poprawę pogody. Tarasy przy Tirta Gangga nie są
tak piękne jak Tegalalang, lecz zależało mi na uchwyceniu pracy ludzi. Zacząłem
schodzić w dół tarasów poruszając się po groblach porośniętych trawą i ściętymi
pędami krzewów, obserwując i fotografując pracujących rolników. I tak sobie
chodziłem, chodziłem zagłębiając się coraz niżej aż w pewnym momencie idąc
niepewną groblą straciłem równowagę, noga mi się ześlizgnęła i jak nie
wyrżnąłem pełnym impetem na niższy taras - a, że jest to ok. 1,5 m. wysokości
więc cały skąpałem się w błocie - koszula, spodnie, torba fotograficzna, twarz
z okularami a co najważniejsze - aparat.
Dobrze, że zadziałał instynkt, bo
odruchowo miałem rękę trzymającą aparat w górze - dzięki temu nie został
zanurzony cały w błocie. Niezły ubaw mieli pracujący rolnicy widzący totalnie
upieprzoną w błocie ofermę. Eeeee tam najważniejszą sprawą było sprawdzenie czy
aparat działa a nie mój kretyński wygląd. Załączyłem go - działał - szkiełko w
muszli było od środka lekko przybrudzone, wszystkie funkcje działały
prawidłowo, obiektyw nie dostał w tyłek bo miał założony filtr polaryzacyjny.
Odetchnąłem z ulgą, bo do końca podróży zostało jeszcze sporo dni. No to
zacząłem doprowadzać swój wygląd do porządku wykorzystując świeżą wodę
przelewającą się z jednego poziomu na drugi. Jako tako umyłem się i zacząłem wracać do pokoju. Będąc
już na górze tarasów jeszcze raz sprawdziłem aparat - o Jezuniu nie działał,
tragedia - nie działał, wyświetlacz
pokrył się od wewnątrz mgiełką wilgoci a
po chwili pojawił się ogólny błąd i aparat zamilkł. Mina Nicolasa Cage`a znowu
pojawiła się na mojej twarzy, zły na siebie i na cały świat powlokłem się do
pokoju. Moje dziewczyny jak mnie zobaczyły i usłyszały co przeżyłem nie
wiedziały czy mi współczuć czy śmiać się ze mnie. Nie martw się stwierdziła żona
z trudem opanowując śmiech - trzeba go
porządnie wysuszyć, będzie dobrze -
mówisz? odpowiedziałem ze zbolałą miną. Mówię - tylko nie rób takiej miny - idź się wykąpać i razem pójdziemy na tarasy
bo się nam nudzi a ty bez nas kiedyś się zabijesz. I jak zbity pies grzecznie
wykonywałem dokładnie co moja żona zadecydowała.
Wyruszyliśmy na tarasy na
polach - wyjąłem baterię i wystawiłem aparat, żeby się suszył. Zdjęcie zamieszczone poniżej całkowicie przedstawia dramaturgię tego wydarzenia.
Wyszło piękne
słońce i po pół godzinie zauważyłem, że mgiełka zaczyna powoli znikać a po
godzinie zniknęła całkowicie.
Z duszą na ramieniu włożyłem baterię i pełen
nadziei włączyłem zasilanie. Działa, działa - hurrrra udało się - darłem się jak głupi. I tak w ten sposób fart
Mucho Travel po raz enty w czasie tej podróży zatriumfował.
Wróciliśmy do hotelu późnym popołudniem, załatwiliśmy jutrzejszy przejazd do przystani promowej w Padang Bai za 200 000 IDR i poszliśmy na obiad. Wczoraj poznany znajomy stwierdził, że przyczyną wczorajszych nocnych hałasów był gekon, który drze japę w okresie godowym. Uspokojeni tym wyjaśnieniem położyliśmy się spać, nie na długo bo gekonisko znowu dało znać o sobie " ge-ko, ge-ko, ge -ko...... "
O ja biedny i nieszczęśliwy oj biada mi biada |
Wróciliśmy do hotelu późnym popołudniem, załatwiliśmy jutrzejszy przejazd do przystani promowej w Padang Bai za 200 000 IDR i poszliśmy na obiad. Wczoraj poznany znajomy stwierdził, że przyczyną wczorajszych nocnych hałasów był gekon, który drze japę w okresie godowym. Uspokojeni tym wyjaśnieniem położyliśmy się spać, nie na długo bo gekonisko znowu dało znać o sobie " ge-ko, ge-ko, ge -ko...... "
16.07.2013 Tirta Gangga - Gili Air
Ge-ko, ge-ko.....hej miski czas wstać w takim harmiderze
obudziliśmy się i po śniadaniu wsiedliśmy do taksówki. Po ok 2 godzinach jazdy
dotarliśmy do przystani promowej Padang Bai. Tam dostaliśmy się pod skrzydła
jednego z wielu przewoźników i
wykupiliśmy tzw shuttel bus do Gili Air
czyli bilet na bus połączony z przeprawą promową na Lombok, przejazdem z Lembar do Bangsal ( port do Gili Air ) oraz łodzią do Gili Air. N promie początkowo
siedzieliśmy na fotelach wewnątrz promu ale było tam za zimno
( wszyscy Azjaci
mają chyba niezłego fioła na punkcie klimy, bo zawsze ustawiają temperaturę na
minimum ) i wyszliśmy na zewnętrzny pokład. Tadziu Marcol na swoim blogu pisał,
że płynąc na Lombok widzieli płynące przed nimi delfiny, więc większość czasu
spędziłem na czuwaniu gapiąc się w morze. Efekt był taki, że po zejściu z promu
wyglądałem jak panda wielka - twarz opalona z otworami na oczach po okularach.
A niebo przez cały czas było przychmurzone co mnie nie dziwi bo w końcu to
Bali. Do Lembar na Lomboku przypłynęliśmy o16 tej.
Zaraz po wyjściu z promu zostaliśmy przekazani kierowcy następnego
busa ( trzeba naganiaczom pokazać karteczkę z logo f-my przewozowej ), który
miał nas zawieźć do przystani Bangsal.
Po drodze skorzystaliśmy z okazji i zatrzymaliśmy w Mataram aby zrobić w sklepie zakupy. Przykładowe ceny w Indonezji: coca cola 4 500 IDR; kawa w puszczce 7 000 IDR, woda 0,5 l. – 4 000 IDR.
W drodze pomiędzy
Mataram a Bangsal przejeżdżaliśmy przez małpi las. Całe mnóstwo małp . Siedziały
wszędzie na murkach, ulicy, drzewach, poboczach - jakby czekały na stopa albo
na okazję. Warto na chwilę zatrzymać się na punkcie widokowym skąd rozpościera
się piękna panorama lasu deszczowego na tle morza. Do Bengsal przyjechaliśmy ok. godz. 15-tej. Zjedliśmy obiad w pobliskiej
restauracji i wynegocjowaliśmy powrót shuttle busem do Kuty za 160 000 IDR /
osobę. O godz. 16.30 wsiedliśmy do łodzi i ok. 40 min. później dopłynęliśmy do
Gili Air.
Po drodze skorzystaliśmy z okazji i zatrzymaliśmy w Mataram aby zrobić w sklepie zakupy. Przykładowe ceny w Indonezji: coca cola 4 500 IDR; kawa w puszczce 7 000 IDR, woda 0,5 l. – 4 000 IDR.
Znają nas na całym świecie |
Dorożką za 50 000 IDR
dojechaliśmy do Salabose Hotel i jednemu z chłopców tam pracujących oznajmiliśmy,
że po wcześniejszej rozmowie z Billy`m mamy zarezerwowany pokój. Kiwnął ze zrozumieniem
głową i zaprowadził nas do dużego obszernego pokoju z klimatyzacją, dużą
łazienką. Cholera coś mi tu nie grało bo nasz domek miał być z wiatrakiem a
dach kryty strzechą. Okazało się, że Billa nie było, bo wyjechał na Lombok,
oczywiście o naszej rezerwacji nikogo nie poinformował ( interes prowadzi z
dwoma braćmi Harrym i starszym, którego imienia nie pamiętam ). Ale w związku z
tym, że pokazałem z jakiej strony w internecie korzystałem i nasze domki do
jutra były wszystkie zajęte ( znowu zawalił
Billi ),więc pozostaliśmy w tym pokoju za ustaloną telefonicznie cenę ( 250 000 IDR / noc ze śniadaniem ). Chwilę później wyszliśmy w głąb wyspy na rekonesans - sprawdzić gdzie jest plaża z rafą, gdzie można coś przekąsić, wypożyczyć ABC itp. Kiedy wróciliśmy do pokoju była już późna noc.
Billi ),więc pozostaliśmy w tym pokoju za ustaloną telefonicznie cenę ( 250 000 IDR / noc ze śniadaniem ). Chwilę później wyszliśmy w głąb wyspy na rekonesans - sprawdzić gdzie jest plaża z rafą, gdzie można coś przekąsić, wypożyczyć ABC itp. Kiedy wróciliśmy do pokoju była już późna noc.
Obudziłem się wczesnym rankiem przed dziewczynami, żeby
pójść na rekonesans w głąb wyspy, gdzie mieszkają tubylcy. Aparat w łapę i na
łowy. Wyspa jest malutka, dookoła niej wiedzie promenada wokół której zbudowane
są hotele. Jest ich całe mnóstwo więc naszym zdaniem nie ma konieczności wcześniejszej rezerwacji , bo na pewno można znaleźć coś interesującego w
dobrej cenie.
Tubylcy mieszkają w małej wiosce w centrum wyspy i akurat wysyłali dzieci do szkoły ubrane w mundurki. Poszwendałem się trochę wokół domostw i wracając do dziewczyn wypożyczyłem na 2 dni dla 3 osób ABC snorkelingu za 40 000 IDR. Dziewczyny już wstały więc poszliśmy na śniadanie, po śniadaniu okazało się, że musimy przenieść się do domku, który zamówiliśmy, co też zrobiliśmy. Parę słów o obsłudze hotelu - szefem naszej części ( bungalowów ) był Harry i Billi, który jak wiadomo siedział na Lombok natomiast drugiej części trzeci brat, którego imienia nie pamiętam. Do pomocy mają dwóch chłopaków Duna i Ahmeta oraz panią ( chyba żona Harrego ), która robiła śniadania. Dun wygląda jak Slash ( brakuje mu tylko cylindra ) i razem z Ahmetem tworzą obok Jay`a i Cichego Boba najbardziej najaraną parę na świecie. Nie wiem co biorą - grzybki, zioło ale musi być tego dużo, bo mają niezłą całodzienną korbę. Zresztą na całej wyspie panuje ogólna dostępność grzybków - można dostać pizze z grzybkami ( 100 000 IDR ), mushroom juice zwany też inaczej " ticket to the moon " ( 150 000 IDR ). Nam Harry proponował sok z grzybkami za 100 000 IDR. Czy spróbowaliśmy?.......... ..................
Sielska atmosfera |
Tubylcy mieszkają w małej wiosce w centrum wyspy i akurat wysyłali dzieci do szkoły ubrane w mundurki. Poszwendałem się trochę wokół domostw i wracając do dziewczyn wypożyczyłem na 2 dni dla 3 osób ABC snorkelingu za 40 000 IDR. Dziewczyny już wstały więc poszliśmy na śniadanie, po śniadaniu okazało się, że musimy przenieść się do domku, który zamówiliśmy, co też zrobiliśmy. Parę słów o obsłudze hotelu - szefem naszej części ( bungalowów ) był Harry i Billi, który jak wiadomo siedział na Lombok natomiast drugiej części trzeci brat, którego imienia nie pamiętam. Do pomocy mają dwóch chłopaków Duna i Ahmeta oraz panią ( chyba żona Harrego ), która robiła śniadania. Dun wygląda jak Slash ( brakuje mu tylko cylindra ) i razem z Ahmetem tworzą obok Jay`a i Cichego Boba najbardziej najaraną parę na świecie. Nie wiem co biorą - grzybki, zioło ale musi być tego dużo, bo mają niezłą całodzienną korbę. Zresztą na całej wyspie panuje ogólna dostępność grzybków - można dostać pizze z grzybkami ( 100 000 IDR ), mushroom juice zwany też inaczej " ticket to the moon " ( 150 000 IDR ). Nam Harry proponował sok z grzybkami za 100 000 IDR. Czy spróbowaliśmy?.......... ..................
Po przeprowadzce do bungalowu wzięliśmy ręczniki, ABC i poszliśmy na plażę
opalać się i popływać. Najładniejsza rafa jest ok. 200 m. za przystanią
portową, więc tam spędzaliśmy czas. Rafa jest trochę podobna do tej z Dahabu w
Egipcie bo ok 30 m. od brzegu kończy się
i zaczyna głębia - niesamowite wrażenie. Generalnie rzecz biorąc Egipt
co tu dużo mówić ma najpiękniejszą, najbardziej kolorową rafę na świecie ( nie
wiem jak jest w Australii ), może nie ma tam diabłów morskich, żółwi ale kolory
są takie, że palce lizać. Na Gili i Komodo rafa też jest ładna ale bez
porównania z rafami wokół Synaju. Polecam kupno na plaży świeżego ananasa wykrojonego nożem w ciekawy wzór - wygląda jak lód i
smakuje pysznie.
Powróciliśmy do hotelu - Harry z nawaloną ekipą już
czekał................:))))))))
Struganie ananasa |
Blask księżyca |
18.07.2013 Gili Air
Obudziliśmy się późnym rankiem pełni wrażeń wczorajszego
wieczora, zjedliśmy śniadanie i znowu ruszyliśmy na plażę. Długo tam nie
pobyliśmy ( bo wszyscy byliśmy już ładnie opaleni ) i wracając postanowiliśmy
dojść do hotelu z odwrotnej strony, czyli okrążyć wyspę. Po godzinie dotarliśmy
do hotelu, wzięliśmy prysznic ( uwaga na wyspie nie ma słodkiej wody !!!! ) i
wyszliśmy na obiad. Idąc do restauracji
spotkaliśmy brzuchatego Harrego, który
zaproponował nam w jutrzejszym dniu
żółwie safari za 150 000 IDR od osoby ( cena wraz z ABC ). Nie mieliśmy
żadnych planów na jutro a Hania bardzo chciała popływać z żółwiami więc się
zgodziliśmy. A przy restauracji
spotkaliśmy Patryka i Emilkę, którzy doszli do wniosku, że Kuta nie jest
najlepszym dla nich miejscem i spróbują z Gili ( wszystkich wtedy gorąco
namawialiśmy na Ubud, Gili i Komodo ). Wyspa im przypadła do gustu, szczególnie
Emilce, która bierze lekcje nurkowania.
Wracając z obiadu poczułem się źle - zaczęły mnie brać dreszcze,
pojawiły się mdłości - nocą było mi zimno i chyba miałem temperaturę, więc
wspólnie postanowiliśmy, że jutro nie pojadę na żółwie bo i tak nie będzie ze
mnie żadnego pożytku więc będę spał, spał i jeszcze raz spał ( sen to dla mnie
najlepsze lekarstwo ).
19.07.2013 Gili Air żółwie
Rano dalej czułem się nie najlepiej, więc dziewczyny poszły
na przystań a ja spałem. Żółwie safari to nic innego jak objazdówka po
archipelagu Gili ( Air, Meno, Trawangan ) do miejsc gdzie one najczęściej się
pojawiają. Biura, które to organizują są tak pewne zobaczenia gadów, że zwracają
pieniądze jeśli ktoś ich nie zobaczy. Oczywiście pierwszą osobą, która
zobaczyła żółwia była Magduśka - a Hania miała frajdę bo miała go na
wyciągnięcie ręki. W trakcie wyprawy podczas wchodzenia na statek po drabinie
Magduśka przytrzasnęła sobie palec u ręki, który jak się potem w Polsce okazało
był złamany. Ale ból był do zniesienia więc moja dzielna żona wytrwała do końca
podróży nie marudząc. A takie zdjęcia wykonała moja Hania
Dziewczyny wróciły zadowolone po południu ja czułem się już zdecydowanie lepiej więc razem ruszyliśmy coś zjeść i przy okazji kupić jakieś wcześniej upatrzone pamiątki
Dziewczyny wróciły zadowolone po południu ja czułem się już zdecydowanie lepiej więc razem ruszyliśmy coś zjeść i przy okazji kupić jakieś wcześniej upatrzone pamiątki
20.07.2013 Gili Air - Kuta
Rano po śniadaniu zapłaciłem Harremu i poszliśmy do
przystani - pokazałem wykupiony bilet i nie musiałem o nic się martwić - łódź,
potem bus do przystani, prom na Bali - wszystko jak po sznureczku. Jedyny problem to
pogoda - Bali powitała nas oczywiście ołowianymi chmurami i przymusowym 2
godzinnym postojem na redzie przed portem ( przez chwilę obawiałem się, że nikt
o tej porze nie będzie na nas czekał z transportem do Kuty, bo wpływając do
portu zaczynało już zmierzchać ).
Na szczęście bez problemów zapakowano nas do kolejnego busa i pojechaliśmy dalej. Wylądowaliśmy w centrum Kuty ok. 20-tej. Magduśka w restauracji pilnowała bagażów a ja z Hanią poszliśmy szukać noclegu - znaleźliśmy w guest hausie Surf Doggie Inn za 300 000 IDR / noc ze śniadaniem. A, że dojście do hotelu szło przez wąskie uliczki, więc my znowu gęsiego darliśmy się odganiając wszelkie myszowate i szczurzaste. Wyładowaliśmy bagaże i wesoło gęgając gęsiego poszliśmy na kolację. Szukając restauracji zauważyłem, że w pobliżu placu gromadzi się duża grupa ubranych w białe, regionalne stroje mężczyzn. Po chwili okazało się, że za chwilę zacznie się darmowy spektakl tańca balijskiego opartego na muzyce granej na garongach. I jeszcze raz Bali mimo zmienności pogody pokazało nam swoje magiczne oblicze. Dzień, który wydawał się stracony skończył się 1,5 godzinną ucztą dla oczu i ducha.
Pogoda na Bali |
Na szczęście bez problemów zapakowano nas do kolejnego busa i pojechaliśmy dalej. Wylądowaliśmy w centrum Kuty ok. 20-tej. Magduśka w restauracji pilnowała bagażów a ja z Hanią poszliśmy szukać noclegu - znaleźliśmy w guest hausie Surf Doggie Inn za 300 000 IDR / noc ze śniadaniem. A, że dojście do hotelu szło przez wąskie uliczki, więc my znowu gęsiego darliśmy się odganiając wszelkie myszowate i szczurzaste. Wyładowaliśmy bagaże i wesoło gęgając gęsiego poszliśmy na kolację. Szukając restauracji zauważyłem, że w pobliżu placu gromadzi się duża grupa ubranych w białe, regionalne stroje mężczyzn. Po chwili okazało się, że za chwilę zacznie się darmowy spektakl tańca balijskiego opartego na muzyce granej na garongach. I jeszcze raz Bali mimo zmienności pogody pokazało nam swoje magiczne oblicze. Dzień, który wydawał się stracony skończył się 1,5 godzinną ucztą dla oczu i ducha.
I jak tu się nie zakochać w Bali?
21.07.2013 Denpasar - Jakarta
Lot mamy o godzinie 13.00 więc miśki obudziły nas o godz.
9.30, śniadanie, taksówka za 60 000 IDR, lotnisko Denpasar, odprawa bagażowa,
opłata lotniskowa 40 000 IDR / osobę i z żalem opuszczamy Bali - może
kiedyś tu jeszcze wrócimy? - przy okazji orangutanów oraz plemion na Papui. Kto
wie, kto wie - moja Magduśka przez wpadkę ze szczurami na razie nie chce o tym
słyszeć ale pożyjemy - zobaczymy. Po przylocie złapaliśmy taksówkę " blue
bird " i pojechaliśmy do hotelu Alinda .
Pojechaliśmy - trudno to nazwać
jazdą, bo taksówkarz załadowawszy nasze klamoty próbował domknąć bagażnik -
głośne łup, łup - łup, łup przez jakiś
czas ożywiało nastrój na postoju taksówek aż pan wziął sznurek i taśmę i
domowym sposobem związał bagażnik. Jedziemy - ale po 5 minutach pan zatrzymał
auto na poboczu i znowu z tyłu rozległo się 5-minutowe łup - łup. W końcu po 10
minutach kierowca ostatecznie zatrzymał auto i kazał przesiąść się do innej
stojącej z tyłu taksówki. Jedziemy - po 5 minutach jazdy jak coś nie pierdyknie
z tyłu - znowu bagażnik? nieeee to tylko szyba tylna pękła - nie za dużo przygód jak na godzinę jazdy?.
Nie bo taksówkarz przez 15 minut szukał adresu hotelu. Zapłaciliśmy mu 100 000
IDR
( razem z bramkami na autostradzie ). Na szczęście hotel miał wolny pokój (
240 000 IDR / nocleg ), bo jadąc do niego zaczęło padać a potem lać jak z cebra
co mnie wcale nie zdziwiło - w końcu to
pora sucha w Indonezji. Jeszcze tylko wypad na obiado - kolację i trzeba wyspać
się przed długim powrotnym lotem.
Jakarta - egzotyka jest nawet w stolicy |
22.07.2013 Jakarta - Polska
No to chyba ostatnie miśki podczas
tych wakacji - pobudka, śniadanie, taksówka za
100 000 IDR, opłata lotniskowa 150 000 IDR/ osobę i lecimy do
Colombo. W Colombo mamy 7 godzin postoju więc nawet przeszła nam taka malutka
myśluńka - a może skorzystać z okazji?. Ale nie
- lotnisko od miasta dzieli 30 km, pada deszcz, i zaczyna zmierzchać, więc może następnym razem - zwłaszcza, że można
tam zobaczyć wieloryby a to niezły argument na moją żonę i Hanię. Jeszcze tylko
zakup w strefie wolnocłowej cejlońskiej herbaty o różnych smakach i wsiadamy do
samolotu do Rzymu. W Rzymie mamy tylko 2 godziny, żeby przesiąść się do
samolotu do Berlina ale wszystko na szczęście przebiega bardzo sprawnie. W
Berlinie dzwonimy na parking i po wielu perypetiach językowych udaje nam się
znaleźć miejsce spotkania z busem -
jedziemy na parking, przekładka bagaży do naszego auta i czeka nas tylko
5 godzin jazdy do Jaczowa, Bulinexa i sąsiadów. Docieramy szczęśliwie - Magduśka jak zwykle do ogrodu
a ja spać bo niestety rano następnego dnia muszę iść do pracy. Rzeczywistość
jest bardzo bolesna.............
Ps. Serdeczne podziękowania dla Tadzia Marcola i Łukasza " Kędy " Kędzierskiego - bez ich pomocy nie byłoby tej podróży. Słowa uznania dla chłopaków z pracy - Roberta, Pawła a szczególnie Mirka i Piotrka - czapki z głów - nie wiem jak wam się odwdzięczę.
Ps. Serdeczne podziękowania dla Tadzia Marcola i Łukasza " Kędy " Kędzierskiego - bez ich pomocy nie byłoby tej podróży. Słowa uznania dla chłopaków z pracy - Roberta, Pawła a szczególnie Mirka i Piotrka - czapki z głów - nie wiem jak wam się odwdzięczę.
Zacząłem czytać.... super. Małe sprostowanie: na nazwisko mam Marcol ( marcolt to login powstały z nazwiska i pierwszej litery imienia). Nie ma to jednak żadnego wpływu na zawartość bloga
OdpowiedzUsuńSorry Tadziu już poprawiłem :)))
OdpowiedzUsuńWitam:)
OdpowiedzUsuńCzytało się jak powieść, lekką, z humorem i entuzjazmem napisaną.
Za miesiąc będę w Indonezji i w związku z tym mam prośbę o kontakt emailowy. Ponieważ planuję krótki samodzielny wypad na Jawę z Bali chciałabym podpytać o kilka rzeczy. Mazik_76@tlen.pl
Pozdrawiam
Marzena
Przepiękne zdjęcia. Siedzę i po prostu zazdroszczę. Oglądając te zdjęcia przypomniała mi się powieść Beaty Pawlikowskiej - Blondynka na Bali, szczególnie świątynia Candi M. Obserwuję cudwony bllog ~!
OdpowiedzUsuńDziękuję:)))) i tak jakoś milutko się zrobiło w ten deszczowy wieczór - fajny post, w tle sączy się Coldplay, w kominku skrzypi, Bulinex zwinięta w kłębek smacznie chrapie, dziewczyny coś tam razem robią - kiedy spadnie śnieg?. Ktoś wie?
UsuńWspaniały blog - przeczytałam wszystko od deski do deski i dzięki Twojemu opisowi podróży, będę miała ułatwione planowanie naszej miesięcznej wyprawy do Indonezji.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie,
Ewa, mąż i dzieci (5 i 7 lat)
P.S. Wybierzcie się na Filipiny bo nasze następne wakacje będą właśnie tam - chętnie poczytam Twoje kolejne recenzje z podróży :)
Witam sedecznie,
OdpowiedzUsuńmy rowniez w trojke wybieramy sie w pazdzierniku do Indonezji.
Czy liczyliscie laczne koszty podrozy?
Na jaka (mniej wiecej oczywiscie) kwote musimy sie nastawic?
Planujemy 16 dni na miejscu,nie liczymy na luksusy.
Pozdrawiam serdecznie.
Krystian
Żaden problem - łączne koszty na 3 osoby w takiej opcji, czasie i programie imprezy ok. 15,5 tyś. złotych. Z perspektywy czasu widzę teraz jakie błędy popełniłem - niepotrzebny przejazd z Gili aż do Denpasar ( można było przejechać tylko do Mataram i tam złapać lot do Jakarty - oszczędzając czas i kasę na przejazd ). Jeśli chcecie zobaczyć smoki - to można zorganizować sobie rejs z Bali do Flores - pełno ofert biur na Bali - trzeba tylko porównać koszty przelotów w obie strony, spania, jedzenia, i wycieczki na miejscu z tym co oferuje biuro - może będzie taniej ( tak chcieli płynąć Patryk i Emilka - opisani na blogu ).
UsuńWszystko zależy od tego co chcecie zobaczyć :))))
Pozdrawiam - i życzę udanej wyprawy ( zazdroszczę Wam !!! )
Genialne miejsce.
OdpowiedzUsuńWspaniały blog, wzorowalismy się na waszej wyprawie. Niestety nie poszło nam wszystko zgodnie z planem. Odwołany lot na bali z powoduwulkanu, na Flores nie poplynelismy bo sztorm, wylot z yogakarty niemozliwy bo niestety nie dali nam wizy w Jakarcie! Przestrzegam wszystkich przed tym. Ogólnie było super, koszt na lipiec 2015 to ok.7600 od osoby, bardzo dziękujemy za cenne wskazówki
OdpowiedzUsuńDziękuję za ciepłe słowa
UsuńPs. Że tak się zapytam to co udało Wam się zwiedzić? ( Pechowcy roku - nagroda murowana )
Wspaniała podróż. Jeszcze nie miałem okazji tu być, ale z pewnością się wybiorę
OdpowiedzUsuńWpisy są naprawdę ciekawe.
OdpowiedzUsuńInteresujący wpis jak i cały blog.
OdpowiedzUsuńTwój blog jest bardzo ciekawy. Mam nadzieje, że dodasz kolejny wpis.
OdpowiedzUsuń