Grecja 2017


Wprowadzenie - dzień pierwszy

W związku z nałożonym przez moich lekarzy embargiem na Azję - podróżowania po Europie ciąg dalszy. W zeszłym roku były Włochy, w tym roku padło na Grecję. Pierwotnie,  ostatecznym celem naszej podróży miała być wyspa Santorini ale po sprawdzeniu cen promu, dojazdu i noclegów,  doszliśmy do wniosku, że końcową destynacją ( nie bójmy się tego słowa używać ) będą Sporady a konkretnie wyspa Skopelos, gdzie jak wszyscy wiemy, nagrywano większość scen do filmu Mamma Mia.
Tak więc plan przedstawiał się tak: Jaczów - Budapeszt - Meteory - Delfy - Ateny - Skopelos - Skopie - Jaczów. Prawda, że ambitny?. Prawda - zwłaszcza, że chcieliśmy pokonać trasę samochodem, a to jest jak by nie było 6 tyś. km drogi  w obie strony. Dlatego na mapie wycieczki pojawiły się przystanki w Budapeszcie i Skopie, bo nawet tacy ambitni mistrzowie kierownicy jak my, nie bylibyśmy w stanie pokonać tej trasy na raz. Tak więc w poniedziałek po południu pożegnaliśmy kota, domek, sąsiadów, zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę. Planowy przyjazd do Budapesztu miał nastąpić około północy - w końcu to tylko 700 km od Jaczowa - dojechaliśmy o.....8 rano.
Okazało się, że Czechy są totalnie rozkopane, jest pełno objazdów, z którymi nie radził sobie Krzysio. W końcu pernamen, permanen? a pies to drapał -  zdesperowani wrzuciliśmy Krzysia do chłodziarki samochodowej i do Budapesztu prowadziła nas już nawigacja z telefonu komórkowego Hani. Pobyt w Budapeszcie zarezerwowaliśmy przez airbnb.com u Alego -  Kyraly utca. Niestety Alego nie było w mieszkaniu o tak wczesnej porze, więc przestawiliśmy auto na najbliższy   parking, przy centrum handlowym dworca Keleti, zostawiliśmy w nim bagaże i poszliśmy zwiedzać miasto. A tak wyglądał koszt dojazdu do Budapesztu: miesięczna winietka w Czechach  - 440 koron, miesięczna winietka w Słowacji 14 -  euro; miesięczna winietka na Węgrzech 4750 forintów

Dzień drugi - Budapeszt

A więc na początek piękny dworzec Keleti - piękny z zewnątrz a wewnątrz skansen pamiętający czasy lat 80 - tych - odrapane ściany a toalety? - ehhh łezka w oku się kręci, kafle, lastriko z męską babcią klozetową i wianuszkiem szarego papieru toaletowego wiszącego na ścianie. No i ten wszechobecny zapach uryny - gdzie taki uświadczysz w Europie? - wszędzie wszystko sterylne, czyste, wykafelkowane - a tu proszę środek kontynentu - i jest.  Zaraz za dworcem znaleźliśmy przystanek autobusowy, gdzie przycupnął sobie Big Bus Tourist. Okazało się, że cały kurs zwiedzania najważniejszych zabytków Budapesztu kosztuje 20 euro/osobę ( bilety kupujemy na przystankach u licencjonowanych agentów firm turystycznych a nie u kierowcy ), dodatkowo audiobook z opisem mijanych zabytków i historii miasta w języku polskim. No i jak tu nie kochać bratanków i nie skorzystać z okazji? Zapakowaliśmy się na piętro autobusa, założyliśmy słuchawki i pojechaliśmy na wzgórze Gellerta, skąd rozpościera się piękny widok Budapesztu z mostami nad Dunajem.


Następnym przystankiem był City Park, gdzie ucięliśmy sobie krótką drzemkę pod gołym niebem. Wracając na przystanek okazało się, że autobus nie przyjedzie, metro jest zamknięte a ulice zablokowane radiowozami policji, bo do stolicy przybył izraelski premier Beniamin Nataniahu. I jak tu nie kochać naszych bratanków?.
Na szczęście od czego mamy niezawodną Hanię z niezawodną nawigacją w telefonie - wpisujemy punkt docelowy i idziemy dalej na piechotę. Zwiedzamy bazar Vasarcsarnok mijamy  piękny Most Łańcuchowy i wreszcie dodzwaniamy się do znajomej właściciela mieszkania, które wynajęliśmy przez airbnb. W umówionym miejscu przekazuje nam klucze, przestawiamy auto na parking w pobliżu naszej kamienicy, wcinamy obiad i pora na odpoczynek.
Garść informacji praktycznych: adres parkingu .........., cena za godzinę postoju 300 forintów i za dzień 2400 forintów Godzina postoju na ulicy przed naszym mieszkaniem 400 forintów ( od godziny 22.00 do 7.00 za darmo ), cena biletu na autobus 350 forint/osobę na metro w tej samej cenie Adres mieszkania Budapeszt Kyraly utca właściciel  - nie, nie - nie prozaiczny  Laszlo, nie Bela tylko oczywiście Ali. Nawet słynnego " Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát " nie znał. Cóż dziś prawdziwych bratanków już nie ma........

Dzień trzeci  - Budapeszt - Meteora.

Oczywiście budzę się jako pierwszy i ruszam na poranne zwiady z aparatem. A właściwie, to mógłbym zostać na miejscu, bo sama kamienica, w której mieszkaliśmy była bardzo fotogeniczna.


Niemniej parking, na którym stał nasz samochód też był ciekawie ozdobiony kolorowymi muralami.
Po śniadaniu wsiadamy do auta i wyruszamy w daleką podróż do Meteora. Uwaga na przejście graniczne Węgry - Serbia ( 3 godziny postoju po węgierskiej części ), wspaniała jazda autostradą w Serbii ( zero jakiegokolwiek ruchu, nie ma tirów, 700 km drogi pokonaliśmy w 5,5 godziny ) i uroczo tanie paliwo w Macedonii. Do Meteora dotarliśmy późnym wieczorem, na szczęście Maria na nas czekała z otwartymi ( dosłownie ) ramionami. Autostrada w Serbii płatna odcinkowo - cały przejazd kosztował 11 euro ( można płacić w tej walucie ). Paliwo drogie 1,2 euro / 1 litr oleju napędowego. Autostrada w Macedonii też płatna odcinkowo przejazd kosztował  ok 10 euro. Diesel kosztuje 0,95 euro / 1 litr.

Dzień czwarty - Meteora

Wczesnym rankiem z żoną jak zwykle - rekonesans - gdzie jest najbliższy sklep oraz jak i czym dojechać do klasztorów. Mimo wczesnej pory  stoliki w kawiarenkach były już pozajmowane przez Greków, którzy przy porannym rytualnym espresso żywiołowo omawiali to, co się wydarzyło, to co się dzieje teraz oraz to, co  wydarzyć się może.  Mówiąc krótko nic przez te 27 lat się nie zmieniło. I nie straszny im kryzys i widmo bankructwa kraju, strajki  - najważniejsze, że jest ulubiona knajpka, kelner, stoliczek z espresso i wianuszek przyjaciół i znajomych. Dla nich  czas jest pojęciem bardzo  relatywistycznym, czyli względnym - siedzą w tych knajpkach do późnej nocy. W lokalnym biurze turystycznym informują nas, że do podnóża każdego z klasztorów można spokojnie podjechać i zaparkować własnym samochodem. No to co - pora zdobyć parę górek w upalnym skwarze.


W pierwszy dzień zwiedziliśmy 4 z 5 klasztorów - w każdym bilet wstępu kosztuje 3 euro/osobę - nie wolno wchodzić w krótkich spodenkach lub spódniczkach. Na szczęście przed wejściem można pobrać za darmo długie spodnie. 
W międzyczasie orientuję się, że w całym tym rozgardiaszu zapomniałem zapakować do walizki ładowarki do baterii aparatu. W sklepie centrum Meteora znalazłem podobną ale bardzo drogą, więc doszedłem do wniosku, że taniej kupię ją jak będę w Atenach, zwłaszcza, że miałem zapasową
naładowaną baterię. Ale ja głupi byłem.......

Dzień piąty Meteora - Delfy – Ateny

Wcześniutko cichutko tarlalutko  jak myszka tralaliszka  wymknąłem się z mieszkanka tralalanka, żeby dojechać  do p-ktu widokowego, skąd rozpościerał się przepiękny widok na skąpane w porannym brzasku klasztory Meteora.



Jak wróciłem, moje dziewczyny już wstały - bo w planie mieliśmy wejście na ostatni z klasztorów i stamtąd wyjazd do Delfy. Jak już wspomniałem do każdego z klasztorów można podjechać samochodem i zaparkować na pobliskich bezpłatnych parkingach. Stamtąd czekała
nas zawsze stroma wspinaczka kamiennymi schodami do samych klasztorów. Perspektywa całkiem sympatyczna pod warunkiem, że na głowę żar się nie leje, co w Grecji jak wiemy ten warunek jest nie do spełnienia. Dlatego ważne jest, by być dobrze przygotowanym – koniecznie woda, i coś na głowę.
Po zwiedzeniu ostatniego klasztoru wsiedliśmy do gofrownicy i pojechaliśmy do Delfy. Drogi w centralnej części Grecji nie zmieniły się od 27 lat. Dalej nie ma ekspresówek - są tylko stosunkowo wąskie klitki z jednym pasem i małym poboczem. Po 4 godzinach dotarliśmy do Delfy. Kupiliśmy bilet za 12 euro/osobę i zaczęliśmy zwiedzać. Starożytne miasto jest podzielone na dwie części - po prawej stronie, w miarę wchodzenia coraz wyżej mijamy ruiny świątyń, budynków, teatru aż docieramy do stadionu, który znajduje się na samym szczycie zbocza.


Natomiast po lewej stronie znajdują się najsłynniejsze ruiny Delfy, czyli Tholos - sanktuarium Ateny.


Po zwiedzeniu zapakowaliśmy się do gofrownicy i pojechaliśmy do Aten, gdzie dojechaliśmy późnym wieczorem. Na szczęście właścicielka - Sofi wytrwale czekała na nas, przekazała nam klucze a my grzecznie położyliśmy się spać. Mieszkanko i jego właścicielka miało to coś, co można nazwać artystyczną duszą. Lokalizacja - blisko metra Dream Homes ul. Kiklopon, miało własny w miarę ocieniony parking, przez co nasze auto przestało w środku przypominać gofrownicę.
Zresztą ..... kupiła mnie od razu jak przyznała się, że Tom Waits jest jej ulubionym artystą. A jak wiecie ktoś kto lubi Toma Waitsa nie może być złym człowiekiem.

Dzień szósty - Ateny

Rano - pobudka, rekonesans sklepowy, śniadanie, zupka żony do termosu i można śmigać na Akropolis adieu, adieu 'amour jak śpiewała Mireille Mathieu. Dojazd metrem ( bilet kosztuje 1, 40 euro/osobę ), potem dosyć długa marszruta pod górę i jesteśmy przy jednym z  cudów świata.
Bilety kosztują 20 euro/osobę. I cóż Hani się nie bardzo podobało to gruzowisko, nam do zachwytu też dużo brakowało, może dlatego że już widzieliśmy Akropol 27 lat temu i do tej pory nic się nie zmieniło. Rusztowania jak stały tak stoją, dźwigi też.


Po zwiedzeniu - zeszliśmy do dzielnicy  Plaka, gdzie zjedliśmy obiad i szwędaliśmy się wśród sklepików i straganów rozstawionych w wąskich uliczkach. 



Tam też zapaliło się dla mnie światełko ostrzegawcze. Zauważyłem, że zaczyna mi brakować energii w drugiej baterii i trzeba gdzieś kupić albo nową baterię albo ładowarkę. No ale gdzie kupić takie coś Atenach, skoro ku mojej wielkiej frustracji wszyscy straciliśmy poczucie czasu w Grecji, bo okazało się, że jest sobota i sklepy z takim specjalistycznym sprzętem są zamknięte.
Próbowała nam pomóc Sofi ale też nic nie wskórała. Perspektywa bezzdjęciowa do końca wyjazdu zrujnowała mi dogłębnie humor, którego nie mogła poprawić mi moja żona, która próbowała mi wmówić, że najważniejsze to to, co zostaje w mojej głowie a nie jakieś zdjęcia -  lub Hania, która próbowała przez nawigację znaleźć duże sklepy, gdzie mógłbym kupić taki sprzęt. Oj czemu ja głupi nie kupiłem tej ładowarki w Meteorach oj biada mi biada.......

Dzień siódmy Ateny.

W ponurym nastroju po śniadaniu wraz z rodzinką udaliśmy się metrem do centrum, by o godzinie 11.00 zobaczyć jeden z prawdziwych cudów Greckich/Ateńskich jakim jest zmiana warty pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza. Poprzedza to wydarzenie przyjście kompanii wojska tzw. Ewzoni przebranego w historyczne stroje górali macedońskich, przy akompaniamencie orkiestry wojskowej.
Dla żołnierzy tych służba ta jest niesamowitym wyróżnikiem i honorem, muszą mieć do tego odpowiedni wzrost. Strój, który składa się z czapki z długim pomponem,  haftowanego uniformu, spódniczki posiadającej 400 plis, symbolizującej 400 lat tureckiej niewoli, kremowych getrów z frędzlami oraz podkutych butów z pomponami. Podczas wojny z Turcją pompony były miejscem chowania małych noży, a czapka jednoznacznie nawiązuje do tureckiego nakrycia głowy.  Z kolei szeroki skórzany pas, to oznaka męskości oraz schowek na pieniądze.
Każdy element stroju ma swoją symbolikę, a ruchy żołnierzy są tak zaplanowane, by maksymalnie eksponować poszczególne części stroju. Paradny krok, łudząco przypominający Akademię Głupich Kroków, w rzeczywistości też ma swoją symbolikę, a zwłaszcza ruch podniesionej do góry nogi, komunikujący kopniaka skierowanego w stronę dawnego tureckiego najeźdźcy, zakończonego „strzepnięciem wroga z buta”. Wszystko robi niesamowite wrażenie, tylko szkoda, że nie mogłem zrobić zdjęć przez tę cholerną baterię.
Resztę dnia spędziliśmy na dalszym poszukiwaniu baterii/ładowarki wśród uroczych uliczek Plaki.

Dzień ósmy Ateny - Skopelos

W związku z tym, że mieliśmy prom na Skopelos zarezerwowany na godz. 14.00 musieliśmy bardzo wcześnie wstać aby zdążyć do Volos. W Volos w pobliskim biurze przewoźnika, na podstawie rezerwacji ( załatwialiśmy to internetowo ) dostaliśmy bilety ( kosztowały 180 euro/3 osoby + 40 euro za samochód w obie strony ), zapakowaliśmy się na prom i popłynęliśmy na wyspę. W porcie Glossa czekał już na nas znajomy właścicielki domku Dimitrios, który miał nas konwojować do miejsca zamieszkania.
Okazało się, że dojazd wcale nie jest taki łatwy, bo uliczki w tym  mieście położonym na zboczu góry są tak wąskie, że nie bylibyśmy w stanie w jakikolwiek sposób manewrować naszym autem. W związku z czym musieliśmy samochód zostawić na parkingu przed kościołem i wszystkie manatki przenieść ręcznie do miejsca zamieszkania. Jednocześnie okazało się, że do plaż też było daleko i jedyną możliwością był dojazd własnym autem lub publicznym busem. Na szczęście te niedogodności rekompensował nam urok tej przepięknej wyspy i miasteczka, w którym mieszkaliśmy.


Na miejscu okazało się, że cały domek był do naszej dyspozycji, co było dodatkowym plusem dodatnim jak mawiał nasz złotousty L.W. Właścicielka domku była w tym czasie w dalekiej podróży,  nie mniej dołożyła wszelkich starań aby pomóc nam w rozwiązaniu problemu ładowarki, bo okazało się, że w mieście Skopelos ma znajomego fotografa, który używa sprzętu nikonowskiego i na pewno posiada odpowiednią ładowarkę. Więc szybko wykonaliśmy telefon do Pana, umówiliśmy się na konkretną godzinę, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do niego. Bingo!!!!!!! Strzał w dziesiątkę - ładowarka była i po chwili wygłodniałe baterie zaczęły łapczywie połykać prąd elektryczny. Do odbioru były jutro, więc wracając spokojnie obejrzeliśmy plaże , które mijaliśmy po drodze. Wybraliśmy Kastani Beach, bo miała fajny, duży parking, knajpkę, gdzie można było coś przekąsić i kupić do picia, czystą plażę i darmowe leżaki.
Resztę dnia spędziliśmy zwiedzając miasteczko, w którym mieszkaliśmy. Pobielone domki z niebieskimi okiennicami, wałęsające się leniwe koty, dziadki poganiające osiołki obładowane pakunkami, to było to, czego nam było potrzeba.



Dzień dziewiąty - Skopelos.

Po śniadaniu zapakowaliśmy się do gofrownicy i pojechaliśmy na plażę. Tam zostawiłem dziewczyny a sam pojechałem do Skopelos odebrać nażarte do pełna baterie. Niech będzie pochwalona Roula i jej cudowny znajomy. Wróciłem na plażę a tam dziewuchy trzymały dla mnie leżaczek z parasolem, po chwili przyszedł kelner z zimną latte, piękne słońce na niebie, zamknąłem oko, po nim drugie i zasnąłem. Jak w raju. Obudziła mnie żona, bo przypomniała mi, że jestem głodny i warto zobaczyć co ciekawego dają w knajpce.
Okazało się, że nawet nasza restauracja miała coś wspólnego z Mamma Mia, bo widzieliśmy zdjęcia bohaterów filmu ( Collina, Pierce`a, Meryll i Stellana ) z właścicielem.  Po obiedzie pojechaliśmy szukać innych miejsc, przede wszystkim słynnej kapliczki, gdzie ślub wzięli  Pierce z Meryll. Okazało się, że do kapliczki prowadzi w dół kręta, bardzo niebezpieczna droga na zboczu stromej góry z przepięknymi widokami na morze i cypel, na którym zbudowano kapliczkę. Było już dosyć późno, więc doszliśmy do wniosku, że zostawimy wizytę w kapliczce o lepszej porze dnia.

Dzień dziesiąty - Skopelos

Rankiem znowu wsiedliśmy do auta, a nie, nie, nie stop, stop -  wróć!!!. Wczoraj jak wróciliśmy do miasteczka, okazało się, że parking jest prawie cały zajęty i jest jedno bardzo wąskie miejsce do pozostawienia auta. Udało nam się bez szwanku zaparkować. Rankiem okazało się, że wyjazd Greka z miejsca postoju musiał mu sprawić nie lada problem, bo nasze auto było nieźle poprzecierane na boku. Nigdy więcej wypraw samochodowych na wakacje. Od dziś tylko samolot i ewentualnie wypożyczalnia samochodu. Tak mi dopomóż Bóg!!!!. Tak więc wsiedliśmy do poprzecieranej gofrownicy i pojechaliśmy do kapliczki. Na miejscu okazało się, że u podnóża cypla jest mała knajpka prowadzona przez ...... Polkę. Do samej kapliczki prowadzą strome, wąskie, oporęczowane schody, więc scena, gdzie do kapliczki idzie korowód gości weselnych, Sophie na osiołku, obok Sky, to zwykła ściema, bo tam jest za stromo i za wąsko. Ale za to jest bardzo, bardzo przepięknie.


Z kapliczki pojechaliśmy na plażę, a w aucie towarzyszyła nam muzyka z filmu. Wracając z plaży kupujemy w miasteczku maski z fajkami, bo morze na przy tej plaży obfituje w różne ciekawe, podwodne atrakcje. Parking jak zwykle zapchany, stajemy tam, gdzie jest wolne miejsce.

Dzień jedenasty - Skopelos

Rankiem znowu przeklinamy Greka, który przejechał nam tym razem drugą stronę gofrownicy. Widocznie uznał, że taki brak artystycznej symetrii urąga jego poczuciu estetyki i postanowił ku naszej uciesze to naprawić. I tak pięknie oznakowaną gofrownicą pojechaliśmy na plażę słuchając muzyki z Mamma Mia tym razem w wykonaniu Teatru Muzycznego Roma. Hania słysząc to libretto kazała wyrzucić mi tą płytę, co też skrzętnie wykonałem słuchając wolnego przekładu na język Polski np. Dancing Queen. Pewnych rzeczy, kanonów, nie powinno się absolutnie tłumaczyć na język ojczysty. Po drodze dokonujemy porównania kultury jazdy w Grecji i we Włoszech. Naszym zdaniem zdecydowanie na plus wypadają Grecy, którzy nie są tak bardzo agresywni i nerwowi na drodze. Normalną rzeczą w Grecji jest pozostawienie auta na środku drogi, bo trzeba kogoś wypuścić z samochodu lub załatwić jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawę. Nikt nie trąbi, nie denerwuje się , grzecznie wszyscy starają się ominąć pozostawione auto. Gorzej jest na parkingach, ale nikt nie jest doskonały.
Po powrocie z plaży poszliśmy na kolację do knajpki w miasteczku. Grecy uwielbiają spędzać wolny czas w gronie rodziny, szczególnie, gdy ma coś się wydarzyć nieoczekiwanego. Tym czymś była burza z piorunami. Im mocniej waliło tym większy to aplauz wzbudzało w Grekach, którzy pod zadaszonych tarasach lub parasolach wsuwając suflaki lub mussakę głośno i żywiołowo komentowali pokaz sił natury. Szkoda, że nie miałem statywu pod ręką, bo zdjęcia byłyby przepiękne, a tak wyszło coś takiego nieostrego z ręki.


Dzień dwunasty - Skopelos - Skopje.

Rankiem wyjeżdżamy z parkingu ( tym razem auto było całe ) i jedziemy do Skopelos aby zapakować się na prom. Potem z Volos autostradą do Chalastry nstępnie E75 do Gewgeliji i jesteśmy w Macedonii. Macedonia - kraj kontrastów - w wiecznej opozycji do Grecji, która ma uzasadnione pretensje, za używanie nazwy takiej jak ich północna, historyczna prowincja, kraj który próbuje zawłaścić albo podpiąć się pod całą historię Greckiej Macedonii uznając np., jako swojego patrona Aleksandra Macedońskiego, no i kraj który ma bardzo tanią benzynkę i bardzo fajną stolicę. Do Skopje dotarliśmy późnym wieczorem, w związku z czym musieliśmy skorzystać z nawigacji. W związku z tym wyszliśmy jak Zabłocki na mydle, bo Macedonia nie jest w UE, więc rooming jest cholernie drogi.
 
Dzień trzynasty - Skopje

Skopje - bardzo fajna stolica - polecamy to miasto wszystkim, którzy będą spędzać wakacje w tych rejonach. Naprawdę spróbujcie wykroić dwa dni z planu a na pewno nie będziecie zawiedzeni a wręcz oczarowani. Miasto a zwłaszcza centrum jest podzielone rzeką Wardar na dwie części - pierwsza część to hotele, pomniki i " nowoczesne zabytki " jak np. łuk triumfalny, druga to część muzułmańska z klasycznym bazarem, meczetami itp. Nagromadzenie w takiej ciasnocie tylu ciekawostek wywołuje od razu uśmiech na twarzy a część muzułmańska to prawdziwy orient w klasycznym wydaniu w centrum Europy z warsztacikami, golibrodami - czas zatrzymał się w tym miejscu wiele lat temu. Gorąco polecamy!!!


Dzień czternasty - Skopje - domek

I to by było na tyle - rano wyruszyliśmy - w południe przyjechaliśmy, bardzo, bardzo zmęczeni. Jeszcze raz to powiem. Nigdy więcej własnym autem!!!!! Pomidorki były, Bullinex na nas czekał, sąsiedzi też, tylko ten Wrocław......

7 komentarzy:

  1. Korzystaj z Maps Me na przyszlosc jak nie ma darmowego roomingu..
    Robert

    OdpowiedzUsuń
  2. W jakim miesiącu odbyliście swoja podróz?? Inetersują mnie ceny promu z Volos na Skopelos.. Jak kształtują się w sezonie..

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W lipcu - ok. 180 euro/3 osoby + samochód 40 euro w obie strony.
      Pozdrawiam

      Usuń
  3. Dopytam jeszcze o rezerwację biletów na prom. Lepiej to zrobić przed wyjazdem czy spokojnie można kupić na miejscu jak już się dotrze na Volos. Pytam na wypadek gdyby jednak z jakichs powodów nie udało się dojechac na czas :) Pozdrawiam serdecznie. Dorota

    OdpowiedzUsuń
  4. Wydaje mi się, że nie ma problemów z zakupem biletów na prom przed jego wypłynięciem. Oczywiście jest takie ryzyko, że biletów nie będzie - myśmy takiego nie podjęli, bo:
    - mieliśmy zarezerwowane wcześniej noclegi na wyspie;
    - problem z czasem - bo urlopu mam ograniczoną ilość i taka wpadka powodowałaby konieczność jego przedłużenia i zrujnowałaby plan wyprawy, bo dalsza jej część też zależała od terminu zabukowanych noclegów w innych miejscach.
    Nie ma większego problemu w rezerwacji internetowej biletów na stronie przewoźnika.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  5. Miejsce naprawdę przepiękne. Sądzę, że niejedna osoba chciałaby się tam wybrać.

    OdpowiedzUsuń
  6. Edku, mam nadzieję, że spotkamy się na końcu tej drogi zwanej życiem. Spoczywaj w pokoju.

    OdpowiedzUsuń