Wprowadzenie - dzień pierwszy
W związku z nałożonym przez moich lekarzy embargiem na Azję -
podróżowania po Europie ciąg dalszy. W zeszłym roku były Włochy, w tym roku
padło na Grecję. Pierwotnie, ostatecznym
celem naszej podróży miała być wyspa Santorini ale po sprawdzeniu cen promu,
dojazdu i noclegów, doszliśmy do
wniosku, że końcową destynacją ( nie bójmy się tego słowa używać ) będą Sporady
a konkretnie wyspa Skopelos, gdzie jak wszyscy wiemy, nagrywano większość scen do
filmu Mamma Mia.
Tak więc plan przedstawiał się tak: Jaczów - Budapeszt - Meteory -
Delfy - Ateny - Skopelos - Skopie - Jaczów. Prawda, że ambitny?. Prawda -
zwłaszcza, że chcieliśmy pokonać trasę samochodem, a to jest jak by nie było 6
tyś. km drogi w obie strony. Dlatego na
mapie wycieczki pojawiły się przystanki w Budapeszcie i Skopie, bo nawet tacy
ambitni mistrzowie kierownicy jak my, nie bylibyśmy w stanie pokonać tej trasy
na raz. Tak więc w poniedziałek po południu pożegnaliśmy kota, domek, sąsiadów,
zapakowaliśmy się do auta i ruszyliśmy w drogę. Planowy przyjazd do Budapesztu
miał nastąpić około północy - w końcu to tylko 700 km od Jaczowa - dojechaliśmy
o.....8 rano.
Okazało się, że Czechy są totalnie rozkopane, jest pełno objazdów, z
którymi nie radził sobie Krzysio. W końcu pernamen, permanen? a pies to drapał -
zdesperowani wrzuciliśmy Krzysia do chłodziarki samochodowej i do Budapesztu
prowadziła nas już nawigacja z telefonu komórkowego Hani. Pobyt w Budapeszcie zarezerwowaliśmy
przez airbnb.com u Alego - Kyraly utca. Niestety Alego nie było w mieszkaniu o tak
wczesnej porze, więc przestawiliśmy auto na najbliższy parking, przy centrum handlowym dworca
Keleti, zostawiliśmy w nim bagaże i poszliśmy zwiedzać miasto. A tak wyglądał
koszt dojazdu do Budapesztu: miesięczna winietka w Czechach - 440 koron, miesięczna winietka w
Słowacji 14 - euro; miesięczna winietka na Węgrzech 4750 forintów
Dzień drugi - Budapeszt
A więc na początek piękny dworzec Keleti - piękny z zewnątrz a wewnątrz
skansen pamiętający czasy lat 80 - tych - odrapane ściany a toalety? - ehhh
łezka w oku się kręci, kafle, lastriko z męską babcią klozetową i wianuszkiem
szarego papieru toaletowego wiszącego na ścianie. No i ten wszechobecny zapach
uryny - gdzie taki uświadczysz w Europie? - wszędzie wszystko sterylne, czyste,
wykafelkowane - a tu proszę środek kontynentu - i jest. Zaraz za dworcem znaleźliśmy przystanek
autobusowy, gdzie przycupnął sobie Big Bus Tourist. Okazało się, że cały kurs
zwiedzania najważniejszych zabytków Budapesztu kosztuje 20 euro/osobę ( bilety
kupujemy na przystankach u licencjonowanych agentów firm turystycznych a nie u
kierowcy ), dodatkowo audiobook z opisem mijanych zabytków i historii miasta w
języku polskim. No i jak tu nie kochać bratanków i nie skorzystać z okazji?
Zapakowaliśmy się na piętro autobusa, założyliśmy słuchawki i pojechaliśmy na
wzgórze Gellerta, skąd rozpościera się piękny widok Budapesztu z mostami nad
Dunajem.
Następnym przystankiem był City Park, gdzie ucięliśmy
sobie krótką drzemkę pod gołym niebem. Wracając na przystanek okazało się, że
autobus nie przyjedzie, metro jest zamknięte a ulice zablokowane radiowozami
policji, bo do stolicy przybył izraelski premier Beniamin Nataniahu. I jak tu
nie kochać naszych bratanków?.
Na szczęście od czego mamy niezawodną Hanię z niezawodną nawigacją w
telefonie - wpisujemy punkt docelowy i idziemy dalej na piechotę. Zwiedzamy
bazar Vasarcsarnok mijamy piękny Most Łańcuchowy i wreszcie dodzwaniamy się do znajomej właściciela mieszkania,
które wynajęliśmy przez airbnb. W umówionym miejscu przekazuje nam klucze,
przestawiamy auto na parking w pobliżu naszej kamienicy, wcinamy obiad i pora
na odpoczynek.
Garść informacji praktycznych: adres parkingu .........., cena za
godzinę postoju 300 forintów i za dzień 2400 forintów Godzina postoju na ulicy
przed naszym mieszkaniem 400 forintów ( od godziny 22.00 do 7.00 za
darmo ), cena biletu na autobus 350 forint/osobę na metro w tej samej cenie
Adres mieszkania Budapeszt Kyraly utca właściciel - nie, nie - nie prozaiczny Laszlo, nie Bela tylko oczywiście Ali. Nawet słynnego " Lengyel, magyar – két jó barát, együtt harcol, s issza borát
" nie znał. Cóż dziś prawdziwych bratanków już nie ma........
Dzień trzeci -
Budapeszt - Meteora.
Oczywiście budzę się jako pierwszy i ruszam na poranne zwiady z
aparatem. A właściwie, to mógłbym zostać na miejscu, bo sama kamienica, w
której mieszkaliśmy była bardzo fotogeniczna.
Niemniej parking, na którym stał nasz samochód też był ciekawie ozdobiony kolorowymi muralami.
Po śniadaniu
wsiadamy do auta i wyruszamy w daleką podróż do Meteora. Uwaga na przejście
graniczne Węgry - Serbia ( 3 godziny postoju po węgierskiej części ), wspaniała
jazda autostradą w Serbii ( zero jakiegokolwiek ruchu, nie ma tirów, 700 km
drogi pokonaliśmy w 5,5 godziny ) i uroczo tanie paliwo w Macedonii. Do Meteora
dotarliśmy późnym wieczorem, na szczęście Maria na nas czekała z
otwartymi ( dosłownie ) ramionami. Autostrada w Serbii płatna odcinkowo - cały
przejazd kosztował 11 euro ( można płacić w tej walucie ). Paliwo drogie 1,2 euro / 1 litr oleju napędowego. Autostrada w Macedonii też płatna
odcinkowo przejazd kosztował ok 10 euro. Diesel kosztuje 0,95 euro /
1 litr.
Dzień czwarty - Meteora
Wczesnym rankiem z żoną jak zwykle - rekonesans - gdzie jest najbliższy
sklep oraz jak i czym dojechać do klasztorów. Mimo wczesnej pory stoliki w kawiarenkach były już pozajmowane
przez Greków, którzy przy porannym rytualnym espresso żywiołowo omawiali to, co
się wydarzyło, to co się dzieje teraz oraz to, co wydarzyć się może. Mówiąc krótko nic przez te 27 lat się nie
zmieniło. I nie straszny im kryzys i widmo bankructwa kraju, strajki - najważniejsze, że jest ulubiona knajpka,
kelner, stoliczek z espresso i wianuszek przyjaciół i znajomych. Dla nich czas jest pojęciem bardzo relatywistycznym, czyli względnym - siedzą w
tych knajpkach do późnej nocy. W lokalnym biurze turystycznym informują nas, że do podnóża każdego z klasztorów
można spokojnie podjechać i zaparkować własnym samochodem. No to co - pora
zdobyć parę górek w upalnym skwarze.
W pierwszy dzień zwiedziliśmy 4 z 5 klasztorów - w każdym bilet wstępu
kosztuje 3 euro/osobę - nie wolno wchodzić w krótkich spodenkach lub
spódniczkach. Na szczęście przed wejściem można pobrać za darmo długie spodnie.
W
międzyczasie orientuję się, że w całym tym rozgardiaszu zapomniałem zapakować
do walizki ładowarki do baterii aparatu. W sklepie centrum Meteora znalazłem
podobną ale bardzo drogą, więc doszedłem do wniosku, że taniej kupię ją jak
będę w Atenach, zwłaszcza, że miałem zapasową
naładowaną baterię. Ale ja głupi byłem.......
Dzień piąty Meteora - Delfy – Ateny
Wcześniutko cichutko tarlalutko
jak myszka tralaliszka wymknąłem
się z mieszkanka tralalanka, żeby dojechać
do p-ktu widokowego, skąd rozpościerał się przepiękny widok na skąpane w
porannym brzasku klasztory Meteora.
Jak wróciłem, moje dziewczyny już wstały - bo w planie mieliśmy wejście
na ostatni z klasztorów i stamtąd wyjazd do Delfy. Jak już wspomniałem do
każdego z klasztorów można podjechać samochodem i zaparkować na pobliskich
bezpłatnych parkingach. Stamtąd czekała
nas zawsze
stroma wspinaczka kamiennymi schodami do samych klasztorów. Perspektywa całkiem
sympatyczna pod warunkiem, że na głowę żar się nie leje, co w Grecji jak wiemy
ten warunek jest nie do spełnienia. Dlatego ważne jest, by być dobrze
przygotowanym – koniecznie woda, i coś na głowę.
Po
zwiedzeniu ostatniego klasztoru wsiedliśmy do gofrownicy i pojechaliśmy do
Delfy. Drogi w centralnej części Grecji nie zmieniły się od 27 lat. Dalej nie
ma ekspresówek - są tylko stosunkowo wąskie klitki z jednym pasem i małym
poboczem. Po 4 godzinach dotarliśmy do Delfy. Kupiliśmy bilet za 12
euro/osobę i zaczęliśmy zwiedzać. Starożytne miasto jest podzielone na dwie
części - po prawej stronie, w miarę wchodzenia coraz wyżej mijamy ruiny
świątyń, budynków, teatru aż docieramy do stadionu, który znajduje się na samym
szczycie zbocza.
Natomiast po lewej stronie znajdują się najsłynniejsze ruiny Delfy,
czyli Tholos - sanktuarium Ateny.
Po zwiedzeniu zapakowaliśmy się do gofrownicy i pojechaliśmy do Aten,
gdzie dojechaliśmy późnym wieczorem. Na szczęście właścicielka - Sofi
wytrwale czekała na nas, przekazała nam klucze a my grzecznie położyliśmy się
spać. Mieszkanko i jego właścicielka miało to coś, co można nazwać artystyczną
duszą. Lokalizacja - blisko metra Dream Homes ul. Kiklopon, miało własny w
miarę ocieniony parking, przez co nasze auto przestało w środku przypominać
gofrownicę.
Zresztą ..... kupiła mnie od razu jak przyznała się, że Tom
Waits jest jej ulubionym artystą. A jak wiecie ktoś kto lubi Toma Waitsa nie
może być złym człowiekiem.
Dzień szósty - Ateny
Rano - pobudka, rekonesans sklepowy, śniadanie, zupka żony do termosu i
można śmigać na Akropolis adieu, adieu 'amour jak śpiewała Mireille Mathieu.
Dojazd metrem ( bilet kosztuje 1, 40 euro/osobę ), potem dosyć długa marszruta pod
górę i jesteśmy przy jednym z cudów
świata.
Bilety kosztują 20 euro/osobę. I cóż Hani się nie bardzo
podobało to gruzowisko, nam do zachwytu też dużo brakowało, może dlatego że już
widzieliśmy Akropol 27 lat temu i do tej pory nic się nie zmieniło. Rusztowania
jak stały tak stoją, dźwigi też.
Po zwiedzeniu - zeszliśmy do dzielnicy
Plaka, gdzie zjedliśmy obiad i szwędaliśmy się wśród sklepików i
straganów rozstawionych w wąskich uliczkach.
Tam też zapaliło się dla mnie światełko ostrzegawcze. Zauważyłem, że zaczyna mi brakować energii w drugiej baterii i trzeba gdzieś kupić albo nową baterię albo ładowarkę. No ale gdzie kupić takie coś Atenach, skoro ku mojej wielkiej frustracji wszyscy straciliśmy poczucie czasu w Grecji, bo okazało się, że jest sobota i sklepy z takim specjalistycznym sprzętem są zamknięte.
Próbowała nam pomóc Sofi ale
też nic nie wskórała. Perspektywa bezzdjęciowa do końca wyjazdu zrujnowała mi
dogłębnie humor, którego nie mogła poprawić mi moja żona, która próbowała mi
wmówić, że najważniejsze to to, co zostaje w mojej głowie a nie jakieś zdjęcia -
lub Hania, która próbowała przez nawigację znaleźć duże sklepy, gdzie mógłbym
kupić taki sprzęt. Oj czemu ja głupi nie kupiłem tej ładowarki w Meteorach oj
biada mi biada.......
Dzień siódmy Ateny.
W ponurym nastroju po śniadaniu wraz z rodzinką udaliśmy się metrem do
centrum, by o godzinie 11.00 zobaczyć jeden z prawdziwych cudów
Greckich/Ateńskich jakim jest zmiana warty pod Pomnikiem Nieznanego Żołnierza.
Poprzedza to wydarzenie przyjście kompanii wojska tzw. Ewzoni przebranego w
historyczne stroje górali macedońskich, przy akompaniamencie orkiestry
wojskowej.
Dla
żołnierzy tych służba ta jest niesamowitym wyróżnikiem i honorem, muszą mieć do
tego odpowiedni wzrost. Strój, który składa się z czapki z długim
pomponem, haftowanego uniformu,
spódniczki posiadającej 400 plis, symbolizującej 400 lat tureckiej niewoli,
kremowych getrów z frędzlami oraz podkutych butów z pomponami. Podczas wojny z
Turcją pompony były miejscem chowania małych noży, a czapka jednoznacznie
nawiązuje do tureckiego nakrycia głowy.
Z kolei szeroki skórzany pas, to oznaka męskości oraz schowek na
pieniądze.
Każdy element stroju ma swoją symbolikę, a ruchy żołnierzy są tak
zaplanowane, by maksymalnie eksponować poszczególne części stroju. Paradny
krok, łudząco przypominający Akademię Głupich Kroków, w rzeczywistości też ma
swoją symbolikę, a zwłaszcza ruch podniesionej do góry nogi, komunikujący
kopniaka skierowanego w stronę dawnego tureckiego najeźdźcy, zakończonego
„strzepnięciem wroga z buta”. Wszystko robi niesamowite wrażenie, tylko szkoda,
że nie mogłem zrobić zdjęć przez tę cholerną baterię.
Resztę dnia spędziliśmy na dalszym poszukiwaniu
baterii/ładowarki wśród uroczych uliczek Plaki.
Dzień ósmy Ateny - Skopelos
W związku z tym, że mieliśmy prom na Skopelos zarezerwowany na godz. 14.00 musieliśmy bardzo wcześnie wstać aby zdążyć do Volos. W Volos w
pobliskim biurze przewoźnika, na podstawie rezerwacji ( załatwialiśmy to
internetowo ) dostaliśmy bilety ( kosztowały 180 euro/3 osoby + 40 euro za samochód w
obie strony ), zapakowaliśmy się na prom i popłynęliśmy na wyspę. W porcie
Glossa czekał już na nas znajomy właścicielki domku Dimitrios, który miał nas
konwojować do miejsca zamieszkania.
Okazało się, że dojazd wcale nie jest taki łatwy, bo uliczki w tym mieście położonym na zboczu góry są tak
wąskie, że nie bylibyśmy w stanie w jakikolwiek sposób manewrować naszym autem.
W związku z czym musieliśmy samochód zostawić na parkingu przed kościołem i
wszystkie manatki przenieść ręcznie do miejsca zamieszkania. Jednocześnie
okazało się, że do plaż też było daleko i jedyną możliwością był dojazd własnym
autem lub publicznym busem. Na szczęście te niedogodności rekompensował nam
urok tej przepięknej wyspy i miasteczka, w którym mieszkaliśmy.
Na miejscu okazało się, że cały domek był do naszej dyspozycji, co było dodatkowym plusem dodatnim jak mawiał nasz złotousty L.W. Właścicielka domku była w tym czasie w dalekiej podróży, nie mniej dołożyła wszelkich starań aby pomóc nam w rozwiązaniu problemu ładowarki, bo okazało się, że w mieście Skopelos ma znajomego fotografa, który używa sprzętu nikonowskiego i na pewno posiada odpowiednią ładowarkę. Więc szybko wykonaliśmy telefon do Pana, umówiliśmy się na konkretną godzinę, wsiedliśmy w samochód i pojechaliśmy do niego. Bingo!!!!!!! Strzał w dziesiątkę - ładowarka była i po chwili wygłodniałe baterie zaczęły łapczywie połykać prąd elektryczny. Do odbioru były jutro, więc wracając spokojnie obejrzeliśmy plaże , które mijaliśmy po drodze. Wybraliśmy Kastani Beach, bo miała fajny, duży parking, knajpkę, gdzie można było coś przekąsić i kupić do picia, czystą plażę i darmowe leżaki.
Resztę dnia spędziliśmy zwiedzając miasteczko, w którym
mieszkaliśmy. Pobielone domki z niebieskimi okiennicami, wałęsające się leniwe
koty, dziadki poganiające osiołki obładowane pakunkami, to było to, czego nam
było potrzeba.
Dzień dziewiąty - Skopelos.
Po śniadaniu zapakowaliśmy się do gofrownicy i pojechaliśmy na plażę.
Tam zostawiłem dziewczyny a sam pojechałem do Skopelos odebrać nażarte do pełna
baterie. Niech będzie pochwalona Roula i jej cudowny znajomy. Wróciłem na
plażę a tam dziewuchy trzymały dla mnie leżaczek z parasolem, po chwili
przyszedł kelner z zimną latte, piękne słońce na niebie, zamknąłem oko, po nim
drugie i zasnąłem. Jak w raju. Obudziła mnie żona, bo przypomniała mi, że
jestem głodny i warto zobaczyć co ciekawego dają w knajpce.
Okazało się, że nawet nasza restauracja miała coś wspólnego
z Mamma Mia, bo widzieliśmy zdjęcia bohaterów filmu ( Collina, Pierce`a, Meryll
i Stellana ) z właścicielem. Po obiedzie
pojechaliśmy szukać innych miejsc, przede wszystkim słynnej kapliczki, gdzie
ślub wzięli Pierce z Meryll. Okazało
się, że do kapliczki prowadzi w dół kręta, bardzo niebezpieczna droga na zboczu
stromej góry z przepięknymi widokami na morze i cypel, na którym zbudowano
kapliczkę. Było już dosyć późno, więc doszliśmy do wniosku, że zostawimy wizytę
w kapliczce o lepszej porze dnia.
Dzień dziesiąty - Skopelos
Rankiem znowu wsiedliśmy do auta,
a nie, nie, nie stop, stop - wróć!!!.
Wczoraj jak wróciliśmy do miasteczka, okazało się, że parking jest prawie cały
zajęty i jest jedno bardzo wąskie miejsce do pozostawienia auta. Udało nam się
bez szwanku zaparkować. Rankiem okazało się, że wyjazd Greka z miejsca postoju
musiał mu sprawić nie lada problem, bo nasze auto było nieźle poprzecierane na
boku. Nigdy więcej wypraw samochodowych na wakacje. Od dziś tylko samolot i
ewentualnie wypożyczalnia samochodu. Tak mi dopomóż Bóg!!!!. Tak więc
wsiedliśmy do poprzecieranej gofrownicy i pojechaliśmy do kapliczki. Na miejscu
okazało się, że u podnóża cypla jest mała knajpka prowadzona przez ......
Polkę. Do samej kapliczki prowadzą strome, wąskie, oporęczowane schody, więc
scena, gdzie do kapliczki idzie korowód gości weselnych, Sophie na osiołku,
obok Sky, to zwykła ściema, bo tam jest za stromo i za wąsko. Ale za to jest
bardzo, bardzo przepięknie.
Z kapliczki pojechaliśmy na
plażę, a w aucie towarzyszyła nam muzyka z filmu. Wracając z plaży kupujemy w
miasteczku maski z fajkami, bo morze na przy tej plaży obfituje w różne
ciekawe, podwodne atrakcje. Parking jak zwykle zapchany, stajemy tam, gdzie
jest wolne miejsce.
Dzień jedenasty - Skopelos
Rankiem znowu przeklinamy Greka, który przejechał nam tym razem drugą
stronę gofrownicy. Widocznie uznał, że taki brak artystycznej symetrii urąga
jego poczuciu estetyki i postanowił ku naszej uciesze to naprawić. I tak
pięknie oznakowaną gofrownicą pojechaliśmy na plażę słuchając muzyki z Mamma
Mia tym razem w wykonaniu Teatru Muzycznego Roma. Hania słysząc to libretto
kazała wyrzucić mi tą płytę, co też skrzętnie wykonałem słuchając wolnego
przekładu na język Polski np. Dancing Queen. Pewnych rzeczy, kanonów, nie
powinno się absolutnie tłumaczyć na język ojczysty. Po drodze dokonujemy
porównania kultury jazdy w Grecji i we Włoszech. Naszym zdaniem zdecydowanie na
plus wypadają Grecy, którzy nie są tak bardzo agresywni i nerwowi na drodze.
Normalną rzeczą w Grecji jest pozostawienie auta na środku drogi, bo trzeba
kogoś wypuścić z samochodu lub załatwić jakąś nie cierpiącą zwłoki sprawę. Nikt
nie trąbi, nie denerwuje się , grzecznie wszyscy starają się ominąć
pozostawione auto. Gorzej jest na parkingach, ale nikt nie jest doskonały.
Po powrocie z plaży poszliśmy na
kolację do knajpki w miasteczku. Grecy uwielbiają spędzać wolny czas w gronie
rodziny, szczególnie, gdy ma coś się wydarzyć nieoczekiwanego. Tym czymś była
burza z piorunami. Im mocniej waliło tym większy to aplauz wzbudzało w Grekach,
którzy pod zadaszonych tarasach lub parasolach wsuwając suflaki lub mussakę
głośno i żywiołowo komentowali pokaz sił natury. Szkoda, że nie miałem statywu
pod ręką, bo zdjęcia byłyby przepiękne, a tak wyszło coś takiego nieostrego z
ręki.
Dzień dwunasty - Skopelos - Skopje.
Rankiem wyjeżdżamy z parkingu (
tym razem auto było całe ) i jedziemy do Skopelos aby zapakować się na prom.
Potem z Volos autostradą do Chalastry nstępnie E75 do Gewgeliji i jesteśmy w
Macedonii. Macedonia - kraj kontrastów - w wiecznej opozycji do Grecji, która
ma uzasadnione pretensje, za używanie nazwy takiej jak ich północna,
historyczna prowincja, kraj który próbuje zawłaścić albo podpiąć się pod całą historię
Greckiej Macedonii uznając np., jako swojego patrona Aleksandra Macedońskiego,
no i kraj który ma bardzo tanią benzynkę i bardzo fajną stolicę. Do Skopje dotarliśmy
późnym wieczorem, w związku z czym musieliśmy skorzystać z nawigacji. W związku
z tym wyszliśmy jak Zabłocki na mydle, bo Macedonia nie jest w UE, więc rooming
jest cholernie drogi.
Dzień trzynasty - Skopje
Skopje - bardzo fajna stolica - polecamy
to miasto wszystkim, którzy będą spędzać wakacje w tych rejonach. Naprawdę spróbujcie wykroić dwa dni z planu a na pewno nie będziecie zawiedzeni a wręcz
oczarowani. Miasto a zwłaszcza centrum jest podzielone rzeką Wardar na dwie
części - pierwsza część to hotele, pomniki i " nowoczesne zabytki "
jak np. łuk triumfalny, druga to część muzułmańska z klasycznym bazarem,
meczetami itp. Nagromadzenie w takiej ciasnocie tylu ciekawostek wywołuje od
razu uśmiech na twarzy a część muzułmańska to prawdziwy orient w klasycznym
wydaniu w centrum Europy z warsztacikami, golibrodami - czas zatrzymał się w
tym miejscu wiele lat temu. Gorąco polecamy!!!
Dzień czternasty - Skopje - domek
I to by było na tyle - rano
wyruszyliśmy - w południe przyjechaliśmy, bardzo, bardzo zmęczeni. Jeszcze raz
to powiem. Nigdy więcej własnym autem!!!!! Pomidorki były, Bullinex na nas czekał, sąsiedzi
też, tylko ten Wrocław......
Korzystaj z Maps Me na przyszlosc jak nie ma darmowego roomingu..
OdpowiedzUsuńRobert
W jakim miesiącu odbyliście swoja podróz?? Inetersują mnie ceny promu z Volos na Skopelos.. Jak kształtują się w sezonie..
OdpowiedzUsuńW lipcu - ok. 180 euro/3 osoby + samochód 40 euro w obie strony.
UsuńPozdrawiam
Dopytam jeszcze o rezerwację biletów na prom. Lepiej to zrobić przed wyjazdem czy spokojnie można kupić na miejscu jak już się dotrze na Volos. Pytam na wypadek gdyby jednak z jakichs powodów nie udało się dojechac na czas :) Pozdrawiam serdecznie. Dorota
OdpowiedzUsuńWydaje mi się, że nie ma problemów z zakupem biletów na prom przed jego wypłynięciem. Oczywiście jest takie ryzyko, że biletów nie będzie - myśmy takiego nie podjęli, bo:
OdpowiedzUsuń- mieliśmy zarezerwowane wcześniej noclegi na wyspie;
- problem z czasem - bo urlopu mam ograniczoną ilość i taka wpadka powodowałaby konieczność jego przedłużenia i zrujnowałaby plan wyprawy, bo dalsza jej część też zależała od terminu zabukowanych noclegów w innych miejscach.
Nie ma większego problemu w rezerwacji internetowej biletów na stronie przewoźnika.
Pozdrawiam
Miejsce naprawdę przepiękne. Sądzę, że niejedna osoba chciałaby się tam wybrać.
OdpowiedzUsuńEdku, mam nadzieję, że spotkamy się na końcu tej drogi zwanej życiem. Spoczywaj w pokoju.
OdpowiedzUsuń